Polski wrzesień 1939 i krótkofalarstwo

Polski wrzesień 1939 i krótkofalarstwo
na podstawie wspomnień Jana Kępińskiego SP3QD
spisanych w czerwcu 1970 roku .


 Wbrew ucieranym w kraju opiniom, w związku z prowokacyjnym zachowaniem się III Rzeszy, kraj nasz przygotowywał się na tzw. wszelką ewentualność w dostępny mu sposób. Społeczeństwo przygotowywało się do samoobrony i wsparcia działań wojskowych a krótkofalowcy całego kraju brali w tym czynny udział. Przejawem tego było przygotowanie sprzętu amatorskiej łączności radiowej na falach ultrakrótkich  (10 i 5 m) dla celów OPL (obrony przeciw lotniczej) oraz szkolenie telegrafistów. Na kursy te dobierano specjalnie osoby nie podlegające obowiązkowi służby wojskowej, by wykorzystać taki materiał ludzki, który normalnie nie bierze udziału w akcjach wojskowych. Na terenie samego  Poznania działała na każde wezwanie ponad 20 nadawczo odbiorczych amatorskich stacji do dyspozycji OPL, a w dwu równolegle prowadzonych kursach w dobrym odbiorze telegrafii przeszkolono na terenie Poznańskiego Klubu Krótkofalowców ponad 35 osób. Na krótko przed wybuchem wojny poinformowani przez Komendę Miasta o sytuacji otrzymaliśmy polecenie przygotowania do obsadzenia  punktów meldunkowych OPL w miejscowościach nadgranicznych woj. poznańskiego z III Rzeszą. Późniejsze zarządzenie Ministerstwa Poczt i Telegrafów z końca sierpnia 1939r. polecające demontaż urządzeń nadawczych i zwrot licencji ograniczyło poważnie pełne wykorzystanie tych przygotowań, ale nie zmniejszyło stanu psychicznej gotowości i chęci udziału czynnego do którego przygotowywaliśmy się od tak dawna.
Dlatego, w zakresie na jaki pozwalała sytuacja pierwszych dni września 1939r. , krótkofalowcy poznańscy uczestniczyli w działalności OPL. Kiedy dnia 4 września miasto opuściły ostatnie polskie jednostki wojskowe wyszedłem razem ze swym  starszym bratem w kierunku na Wrześnię w nadziei wcielenia do wojska. Nadzieje te nie spełniły się nawet w Kutnie, a 8 września między Błoniem a Warszawą dostaliśmy się pod ogień niemiecki ostrzeliwujący szosę z południa. Po obejściu Warszawy przez Kampinos, Modlin dostaliśmy się 10 września rano drogą przez Pragę do Warszawy.
Chociaż urodzony w Warszawie miałem tam wielu bliskich krewnych ze strony obojga rodziców to jednak adres pod który tam poszedłem to był Zarząd Główny Polskiego Związku Krótkofalowców ul. Senatorska 10. Tam zastałem już tylko przypadkiem ówczesnego sekretarza generalnego ZG PZK p. Jana Pokorskiego. Pokorski, który znał mnie jako zapalonego krótkofalowca namówił mnie bym zamiast szukać jednostki do której mógłbym zostać wcielony pomógł mu zorganizować obsługę stacji krótkofalowych które zastąpiłyby unieruchomione lub zajęte przez Niemców stacje Polskiego Radia. Po krótkiej rozmowie na temat międzynarodowych zawodów PZK, których wynik ostateczny bardzo mnie interesował gdyż wg. prowizorycznych obliczeń byłem na III miejscu, udaliśmy się do gmachu YMCA przy ul. Konopnickiej (Young Men’s Christian Association – Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej) gdzie do dnia 8 września trwała Wystawa Radiowa, na której m.in. czynna była amatorska stacja krótkofalowa. Jeśli dobrze pamiętam stacja była wykonana przez p. Gleba Krugłowskiego SP1MX, a wyposażona była m.in. w amerykański odbiornik komunikacyjny firmy Hallieraftera typu SX 28. Odbiornik ten później o mało co nie zadecydował o mym życiu lub śmierci.
Stacja została połączona linią telefoniczną z amplifikatornią Polskiego Radia na ul. Zielnej 25 (o ile dobrze pamiętam budynek z lewej strony Pasty miał wtedy taki numer), którą kierował inż. Panufnik. To on przyjmował mnie 10 września do pracy w Polskim Radio na etat montera.
Pokorski zebrał garstkę znajomych na obsadzenie nimi dwu stacji krótkofalowych z których jedna SP42 nadawała w paśmie 42 m z gmachu YMCA, a druga SP21 w paśmie 21m z mieszkania w Alei Róż należącego do warszawskiego krótkofalowca inż. Landau’a.  Na grupę tę składali się Jan Pokorski, Mieczysław Kapczyński, Ginter Kaniut i ja, jako czwórka krótkofalowców oraz dwóch pracowników technicznych bydgoskiej radiostacji PR, których nazwisk do dziś nie zapamiętałem. Z mało licznej ekipy stałych pracowników technicznych PR pamiętam jeszcze inż. Gurcmana.
Stacja SP42 i SP21 nadawały program przesyłany linią telefoniczną z amplifikatorni przez cały czas oblężenia. Jak wiadomo w okresie gdy Niemcy podeszli pod Warszawę zamilkły wszystkie stacje, a więc Centralna Radiostacja  PR Warszawa I  oraz średniofalowa Warszawa II zainstalowana w forcie Mokotowskim  czynna do pierwszych dni września, zamilkły też krótkofalowe stacje PR.
Początkowo plany kierowanej przez  Jana Pokorskiego grupy ograniczały się do zabezpieczenia działalności radiofonicznej przez bezawaryjną  ciągłą pracę obu radiostacji. W miarę upływu dni, a z nimi także upływu nadziei na szybkie odzyskanie zaplecza Warszawy przystąpiono do planowania, a następnie realizowania rozbudowy sieci nadajników. Stacja SP42 przejęła też obowiązki telegraficznej stacji Polskiej Agencji Telegraficznej.
Rosnący stale nacisk na Warszawę, liczne naloty i stałe ostrzeliwanie artyleryjskie zmusiły nas do zabezpieczenia sobie dopływu energii elektrycznej z agregatu benzynowego. Użyto do tego celu jednego z dwu agregatów ściągniętych z przedstawicielstwa szwajcarskiej firmy Brown-Boveri mieszczącego się w ówczesnym gmachu „Prudential” przy ul. Świętokrzyskiej.
Kilkuosobowa załoga stacji SP42 i SP21 składała się jak już wspomniałem z osób które były mieszkańcami Warszawy  (Pokorski, Kapczyński, Kniut) oraz dwie osoby z Bydgoszczy i ja z poza Warszawy. Początkowo warszawiacy chodzili do pracy wzorem czasów normalnych na okres dyżurów, a na resztę dnia wracali do swych domów. Tylko ci z poza Warszawy mieszkali w piwnicy gmachu YMCA leżąc gdzieś po kątach w których przypuszczali, że są bezpieczne. W dość podobnych warunkach ulokowany był też w gmachu tym II Batalion wartowniczy oraz Dowództwo OPL Warszawa - Południe. Pozwalało to na korzystanie z kuchni polowej, która dawała  pożywne i obfite porcje. Były one jedynym pożywieniem w okresie naszej pracy do chwili zdemobilizowania II batalionu wartowniczego. Leżeliśmy nocami na chodnikach ściągniętych z wyższych pięter. Fakt, że w pomieszczeniach tych był nasłuchowy odbiornik komunikacyjny i centrum dyspozytorsko manipulacyjne nadajnika, przeświadczał różne cywilne osoby jakie także pracowały w tym czasie w Dowództwie OPL Warszawa Południe o absolutnym bezpieczeństwie i dlatego wiele tych osób gromadziło się w tym pomieszczeniu. Gdy jednak zaniepokojeni tym napływem wyjaśniliśmy, że chroni nas jedynie cienki strop sali teatralnej, wszyscy przenieśli się do pomieszczenia kotłowni nad którą podobno była największa ilość stropów tego budynku.
Nadajnik ok. 100W mocy wyjściowej, sterowany kwarcem mieszczący się w małym pokoiku na parterze używał zawieszonej na dachu anteny.  W przerwach nadawania odbiornik komunikacyjny, którym kontrolowano jakość wysłanego programu używany był nie tylko do nasłuchu stacji zagranicznych i odbioru wiadomości, ale też do nasłuchu głównie we Lwowie i Wilnie czynnych amatorskich stacji działających w ramach OPL. Z tymi to stacjami w krytycznych dniach 17 i 18 września rozmawiałem telegraficznie nadajnikiem używanym przez SP42 używając do tych łączności znaku SPZ.  W czasie jednej z łączności z Wilnem niemiecka artyleria strąciła antenę z dachu, a próby jej podwieszenia ledwo nie skończyły się tragicznie, gdyż kolejny pocisk złamał żelazny maszt  antenowy w chwili gdy zamykałem właz na dachu.
Pogarszająca się sytuacja wojskowa całego kraju oraz wściekłe ataki na Warszawę nie pozwalały już w ostatnich dniach września na optymizm, ale wiadomość o kapitulacji chociaż tragiczna, nie ścięła naszej grupki z nóg. To z naszej już tylko jednej czynnej SP42 nadano w czasie walk o Warszawę wszystkie aż do ostatniego, przemówienia  ówczesnego prezydenta stolicy ST. Starzyńskiego. W warunkach kapitulacji Warszawy Niemcy zastrzegli sobie wydanie w komplecie radiostacji krótkofalowych. Nim jednak do tego doszło i nim rozejść się mieliśmy do swych rodzinnych stron po tragicznym przegraniu pierwszego etapu wojny z Niemcami podjęliśmy próbę zabezpieczenia wszystkiego, co tylko można, na rzecz dalszej walki.
Ponieważ warszawscy koledzy nie mieli powodów by po kapitulacji dłużej przebywać na terenie gmachu YMCA zostało nas tam jedynie dwóch – Ginter Kaniut i ja. I po zabezpieczeniu wszystkiego co nie musiało być wydane Niemcom w ramach wypełnienia warunków kapitulacji wydałem im jedynie nadajnik stacji SP42. Nim jednak do tego doszło nadajnik podłączony do napowietrznej linii telefonicznej łączącej nadajnik z dalekopisami PAT’a powtarzał telegraficznie ostatnie komunikaty z Warszawy, która zmuszona do kapitulacji przecież nie umarła.
W czasie gdy do Warszawy wchodziły wojska okupacyjne gmach YMCA zajęła jakaś mała jednostka. Ustawiła swój posterunek przed wejściem. Z wejścia tego musiałem korzystać wielokrotnie co połączone było z o tyle większym ryzykiem, że zajęty byłem wynoszeniem, a w końcu wywożeniem sprzętu zabezpieczonego poprzednio z terenu Wystawy Radiowej na której m.in. była kompletna telewizyjna stacja firmy Philips zmontowana w dwóch olbrzymich ciężarowych przyczepach samochodowych.
Liczny ten sprzęt mający stanowić zabezpieczenie materiałowe przyszłych przedsięwzięć złożyłem na terenie eksterytorialnym w magazynach amerykańskiej f-my Calgate - palmoliv oraz w mieszkaniu jej dyrektora przy ul. Fraskali, którym dysponował prokurent firmy p. Mieczysław Kapczyński.
Demobilizacja jednostek wojskowych ulokowanych w gmachu YMCA spowodowała likwidację kuchni polowej, a dla nas jedynej bazy żywieniowej. Zresztą po wiadomości o kapitulacji warszawiacy wycofali się do swych rodzin, a także wywędrowali ci z Bydgoszczy. Zostało nas dwóch Ginter i ja którzy demontowaliśmy w pośpiechu i ukryciu co tylko można było wynieść lub wywieźć by zabezpieczyć to przed wydaniem Niemcom. Jedynym źródłem pożywienia w tych pierwszych dniach października były puszki z konserwami i chleb przyniesiony chyba ze dwa razy z placówki niemieckiej uruchomionej w dawnym konsulacie niemieckim przy ulicy Fredry. Placówka ta miała za zadanie udzielania pomocy niemieckiej ludności z terenu Warszawy. Ginter, który znał ten adres a także język niemiecki, wpadł na pomysł, by tą drogą zdobywać żywność. Gdy jednak 6 października odprowadziłem go na dworzec Warszawa Zachodnia skąd odchodziły już pociągi na zachód i gdy Ginter odjechał w nadziei dotarcia na Śląsk do rodzinnego Radzionkowa, zostałem sam. Bez żywności z jednym chodnikiem służącym za posłanie i przykrycie w piwnicy której chłód w październiku nie był już taki miły jak w upalne wrześniowe noce.
Gdy wszystko już było wywiezione, a na terenie gmachu YMCA zostały jedynie dwie puste przyczepy po stacji telewizyjnej oraz ukryty w jednym z zakamarków piwnicznych odbiornik komunikacyjny - dozorca gmachu YMCA Kamiński wskazał dowódcom stacjonowanej tam jednostki ukryty tam odbiornik i mnie człowieka, który ukrywa się w piwnicy. Sytuacja urosła momentalnie do beznadziejnie tragicznej gdyż Niemcy kierując się napisami na jednym z przełączników (send – receive) uznali ten odbiornik za urządzenie nadawczo - odbiorcze ukryte z wyposażenia działającej tu w czasie oblężenia stacji. Dozorca wskazał, że jestem jednym z obsługi tej stacji. Dla złożenia wyjaśnień zaprowadzono mnie do jednego z pokojów na I piętrze gdzie czterech wojskowych oglądając aparat SX28 było skłonnych do akceptowania wniosku jednego z nich, że wszelka rozmowa ze mną to strata czasu i że on ze mną załatwi sprawę na podwórzu.  Zauważyłem, że w odbiorniku brak kwarcu, który Niemcy uważali za kwarc oscylatora w obwodzie nadajnika. Wyraziłem gotowość pobiegnięcia zaraz do piwnicy by przynieść ten kwarc dla przekonania ich o tym, że to kwarc z filtru pośredniej częstotliwości. Zapewniłem ich też, że dopiero wtedy zobaczą jak naprawdę cudownie odbiera ten aparat. Niemcy kazali mi szybko to przynieść, wybiegłem więc do piwnicy włożyłem tam na głowę zielony tyrolski kapelusz,  który przypadkowo w końcu września otrzymałem od jednego z żołnierzy II batalionu wartowniczego, i wyszedłem z gmachu YMCA po raz ostatni. Niemiecki żołnierz stojący w bramie na warcie zasalutował mi, jak zawsze.
Jeszcze przez kilka dni zatrzymałem się u Mietka Kapczyńskiego w mieszkaniu jego amerykańskiego dyrektora na Fraskati, aby 17 października wyjechać razem z bratem i sześcioma pracownikami firmy Palmolive czteroosobowym Fiatem 508 do Poznania gdzie firma ta miała swoją filię i fabrykę. W kieszeniach zabrałem ze sobą trochę sprzętu radiowego i umierałem ze strachu gdy pod Strzałkowem samochód zatrzymał niemiecki policjant z powodu naruszenia godziny policyjnej oraz jazdy ze światłami. Odprowadził nas do komendy policji gdzie okazaliśmy nasze dokumenty podróżne wydane przez prezydium policji w Warszawie. Po sprawdzeniu dokumentów osobistych sześciu pierwszych osób komendant zrezygnował z dalszej kontroli i poprzestał na zatrzymaniu wszystkich do rana.
Nazajutrz rano pozwolono nam udać się dalej do Poznania. Wróciłem więc 18 października do domu który opuściłem 4 września. Nie zostałem w nim jednak długo bo już 12 grudnia cała nasza rodzina została wysiedlona do GG. Początkowo mieszkaliśmy w Częstochowie, a w 1941 wezwany zostałem przez sekretarza generalnego ZG PZK  Jana Pokorskiego do Warszawy gdzie podejmuję pracę radiotelegrafisty Delegatury Rządu na kraj. W ramach tej funkcji przypadła mi rola operatora stacji, która z mego ówczesnego mieszkania w Podkowie Leśnej przy ul. Orlej 6 nadała dwie ponad godzinne audycje foniczne z walczącej Warszawy. Audycje te nagrane zostały na płyty woskowe przez ośrodek nasłuchowy BBC i odtwarzane były w audycjach BBC w czasie wojny, a także po jej zakończeniu.
Chociaż od tych nagrań epizod z YMCA dzielił długi czas tragicznych kolei początku II wojny światowej to jednak łączyły je nie tylko nazwiska części uczestników ale także sprzęt. Nadawane z Podkowy Leśnej przemówienia m.in. Kierownika Walki Cywilnej p. Stefana Korbońskiego wygłaszane były do wywiezionych z telewizyjnej stacji Philipsa wstęgowych mikrofonów tejże firmy. Także sprzęt radiowy ( lampy nadawcze) używany był do różnych produkowanych w późniejszych latach nadajników.
Gdy po wojnie wróciłem z obozu koncentracyjnego do rodzinnego Poznania dziwnym trafem odzyskałem część zabezpieczonego przeze mnie sprzętu z Wystawy Radiowej z gmachu YMCA z 1939r. Były w tym 3 odbiorniki telewizyjne z projekcją obrazu na ekran 40 x 60 cm. Jeden  z nich do dziś chociaż zdekompletowany przechowuję w swej piwnicy.
Życie moje, podobnie jak przypuszczam wielu mych kolegów krótkofalowców z całej Polski bogate jest w wspomnienia, których utrwalenie ma tym większe znaczenie, że zostało nas do dziś tylko nie wielu. Z wymienionych w tym wspomnieniu Jan Pokorski - został powieszony przed jednym z dworców Warszawskich w 1942r., Mieczysław Kapczyński umarł przed kilku laty, czy żyją ci z Bydgoszczy nie wiem. Ostatecznie zostało nas dwóch Ginter Kaniut i ja.

                                Poznań, dnia 30.6.1970r.