Radio było od zawsze w moim życiu

  • Drukuj

Radio było od zawsze w moim życiu.

SP6GBPamiętam z roku 1938 radio Telefunken: duże, poziome i brązowe, z lewej, za metalowymi prętami był „głos”. Z prawej jasne i duże skale z mnóstwem tajemniczych i dalekich miejscowości. Najciekawiej wyglądało radio od tyłu: srebrzyste i złociste lampy, żarzące się różowym światłem, mnóstwo interesujących  nieznanych rzeczy, coś tam cichutko brzęczało, a kiedy odbiornik nagrzał się – pachniało bardzo swoistym zapachem. Dziś wiem, że był to przygrzany bakelit i inne tworzywa, zwane wtedy „masą”. Nie było mi wolno zbyt często kręcić gałkami, bo mógłbym coś zepsuć. Potem na początku wojny radio wywędrowało do Konstancina, gdzie przetrwało w ukryciu niespokojne i groźne czasy, a kiedy nastał pokój – gdzieś przepadło. Kiedy radio grało, a rodziców nie było lub czymś byli zajęci – kręciłem gałkami, szukając coraz to ciekawszych stacji. Pamiętam, ze Warszawa II włączała się po południu, gdzieś tak w porze obiadowej. Najwięcej stacji słyszało się wieczorem. Nieznana, egzotyczna muzyka, nieznane głosy i mowa robiły wrażenie nie tylko na mnie, ale też i na rodzicach. Aż wreszcie pozwolono mi na swobodne kręcenie gałkami i nawet na uziemianie anteny, co miało być szalenie niebezpieczne. Ciekawie wyglądała antena w tamtych czasach: była to antena zbiorowa. Na dachu budynku stał (a zapewne jeszcze stoi) stalowy maszt, a od niego promieniście schodziły w dół anteny, tak, że każde mieszkanie miało swoją antenę. Były obowiązkowo z linki antenowej – gdzie dziś te czasy, przy „ostrym” powietrzu, w którym linka rozsypuje się po kilku miesiącach. Przy obejściu rynien prowadzone były na wysięgnikach z izolatorami. Anteny na budynku wyglądały jak wielki i cienki szkielet parasola. Mieszkałem wtedy w Warszawie, na Żoliborzu, przy ul. Mickiewicza 32A, w 3-piętrowym, dość nowoczesnym budynku. Obecnie tuż obok mieszka kol. SP5HS. Wieczorem, któregoś z dni marcowych 1939r, penetrując zakresy odbiornika natrafiłem na krótkich falach na rozmowę, bardzo głośną i przypominającą, co nie co rozmowę telefoniczną. Po kilku dniach usłyszałem ją powtórnie i wtedy zauważyłem, że używa się jakichś skrótów i że jeden z nich mówiących bardzo często używał zwrotu „panie kolego, panie Heniu” czy coś w tym rodzaju, i ze rozmawiają w kilku, też z kimś spoza Warszawy. Sądziłem, że to telefony, a słuchałem ich do lata, 39r. Nikt mi nie potrafił wytłumaczyć, co to takiego, aż wreszcie ojciec jednego z kolegów – inżynier, posłuchał, popatrzył i powiedział, że to ci, co mają urządzenia nadawcze, swoje własne, czyli krótkofalowcy i ze jednego z nich zna. Mieliśmy iść do niego z kolegą, żeby też coś takiego u siebie zainstalować, ale nie zdążyliśmy. Pamiętam ranek, akurat jadłem śniadanie i miałem iść na otwarcie roku szkolnego, gdy zaczęły się ćwiczenia przeciwlotnicze: klucz samolotów, obok nich białe kulki wybuchów pocisków, a potem głuche i dudniące wybuchy i dym, gdzieś nad śródmieściem Warszawy. Przyszła potem wojenna tułaczka, aż wreszcie znalazłem się w Łowiczu. Jednak o radiu pamiętałem, bo trafiły do mnie: słuchawka telefoniczna wraz z mikrofonem, induktor telefoniczny i książka „Informator radiosłuchacza” wydane przez Polskie Radio w 38 czy 39r. Tam, poza wiadomościami o audycjach, były schematy odbiorników: detektor, lampowe bateryjne i sieciowy, i coś o antenach. Zdobyłem resztki Detefonu. Ale nie miałem „kryształka”, tj. detektora. Zainteresował się też radiem kolega Andrzej R. z Łowicza i razem usiłowaliśmy taki kryształek stworzyć, wykorzystując podręczniki chemii. Topiliśmy w probówkach siarkę i ołów, lecz wyniki były kiepskie, bo poza trzaskami w słuchawce nie słychać było nic a nic. Anteną były druty zawieszone na strychu jako sznur do bielizny, a uziemieniem – rynna. Potem usiłowaliśmy zrobić nadajnik iskrowy, jako najprostszy, wykorzystując induktor telefoniczny. Brzęczenie iskry było słychać w słuchawce detektora, lecz b. słabo. Aż wreszcie w r. 1943 dostałem kryształek. Okazało się, ze można go było kupić bez żadnych kłopotów w Warszawie, w radiowym sklepie „nur fűr deutsche”, zdaje się, że za 8 zł. Od razu, w godzinach wieczornych, odebrałem w słuchawce niezbyt głośną mowę niemiecką, a potem muzykę. Słuchawka telefoniczna nie miała końcówek, więc podłączona była do starego sznura od żelazka, co było b. niewygodne. Zauważyłem też, że lepszy odbiór miałem na własnoręcznie zrobionej cewce z odczepami, a nie na detektorku „Detefon”. Zimą 1944/45r. wieczorem, w słuchawce słychać było istny galimatias, mowy w różnych językach, jakieś strzępy muzyki, a na krótkich falach pełno jakiegoś stukania. Nie wiedziałem, że to było CW. Miałem już wtedy anteną z prawdziwego zdarzenia: 30 m drutu zawieszonego na dachu, nie widocznego z ulicy. Mieszkałem wtedy w Łowiczu, na rynku. Wpadają mi w ręce 2 lampy RV12P2000. Obserwując lampę przez szklany balon, określam gdzie i jakie są elektrody i jak są wyprowadzone na cokół. Brakowało mi 12 wolt. Poznaję kol. Mietka R. (dziś SP7CMR). Miał on b. stary odbiornik, taki, w którym rezystory były osadzone w szklanych rurkach na zaciskach nożowych, a były w nim 2 lampy: jedna b. duża (Lewe?), której już nie było i prostownicza RGN 354. Transformator z tego odbiornika działał u mnie bez zarzutu do roku 1978, aż do momentu tranzystoryzacji urządzeń. Zbudowałem 3 wersję detektora: wariometr z 2 płaskich cewek z odczepami, kondensator 200cm, kryształek i słuchawki. Odbiór był znakomity, słuchawki można było położyć na talerzu, lecz niestety były to tylko stacje niemieckie i strzępki audycji na krótkich falach. Wiosną 1945r. odwiedzam bazar na Pradze, przechodząc wielokrotnie most wysokowodny na Wiśle i tam kupuję elementy do 0-V-0 z Rens 1204 lub 1244 i RGN354. Działał mi nieźle na zakresie średniofalowym, na długich falach pojawił się silny przydźwięk i na krótkich falach była źle działająca reakcja. W styczniu 1946 r. wyjeżdżam do Wrocławia i to dość niespodziewanie tak, że musiałem całość radiową pozostawić w Warszawie. Był to nieźle działający prostownik z RGN354, 2x4μF i olbrzymi dławik. Już na drugi dzień po przyjeździe do Wrocławia zauważyłem dużą ilość porozbijanych odbiorników radiowych, walających się po ruinach i na śmietnikach. Były bardzo zniszczone przez deszcze i śnieg, mimo to, ku przerażeniu rodziców ciągu kilku dni zgromadziłem chyba z 10 egzemplarzy takich resztek, a w tym odbiornik EK z rozbitego samolotu niemieckiego. Po kilku dniach oględzin wyrzuciłem to, co było na lampach z nóżkami, typu Rens, i nie mając lutownicy, zmontowałem 0-V-1, na dwóch RV12P2000, zasilanych z 24 V z przewiniętego transformatora dzwonkowego. Wszystkie połączenia były wykonane ze skręconych drutów, nic nie było lutowane. Doskonały odbiór na falach długich i średnich, lecz nic na krótkich. Uruchamiam następny 0-V-1, na AF7 i AL4, na typowym chassis. Są krótkie fale, lecz nie mogę znaleźć krótkofalowców, krótkofalowców szukałem ich – już wiedziałem gdzie – na dłuższym brzegu zakresu 41 mtrs. Nie udawało mi się dość długo „odkryć” pasma 20 mtrs. Wiosną 46 roku trafiłem na dwie, bardzo istotne rzeczy: odkrywam obok Hali Ludowej dość duże magazyny łączności Wehrmachtu, silnie zniszczone, i drugie – jeden z kolegów szkolnych pokazuje mi znalezione w gruzach jakieś czasopismo radiowe. Idę do niego na ul. Jemiołową i znajduję kilkanaście roczników Radio Bastler werl. In Breslau i 4 nie kompletne roczniki „CQ MB” Breslau lat 1936 – 1940.To właśnie było to, co mi było najbardziej potrzebne, a były tam i prefiksy, dxy, schematy rx i tx, ISL, D callbook, który zaraz wykorzystałem i w sąsiednim budynku, też obok mojego mieszkania znalazłem świetne izolatory antenowe, izolatory ścienne i 2 zdemolowane 1-V-1. To było QTH któregoś z D stn. Obszedłem kilkanaście podanych adresów. Nie znalazłem wiele, np. na ul. Szewskiej wisiała jeszcze antena W8JK, na Wilczycach znalazłem resztki QSL i zniszczone odbiorniki. Ze zniszczonych magazynów radiowych przywiozłem ok. 10 wózków ręcznych różnych części. A czego tam nie było! Wehrmacht używał wszelkich urządzeń działających

w zakresie od kilkudziesięciu kHz do setek MHz. I tak były tam urządzenia telefonii nośnej, urządzenia dalekopisowe, odbiorniki i nadajniki różnych rozmiarów różnych zakresach, przeważnie lotnicze, urządzenia do sterowania artylerii i wreszcie kilkanaście radarów. Było to wszystko bardzo zniszczone, spalone, rozbite pociskami, nadpalone i wreszcie zalane deszczem. Jednak z tego wyprułem tyle różnych rzeczy, że do tej chwili używam kondensatorów, rezystorów i karkasów. Odłożyłem sobie wtedy 2 szt. RL12P10 z przeznaczeniem już wtedy na 160 m, ale leżą do obecnej chwili (leżą 35 lat, a to przez te tranzystory, Hi). Łącząc znalezione schematy z „CQ-MB” z pierwszorzędnej jakości elementami tworzą następny 0-V-1, o wybitnie wojskowym wyglądzie, z wymiennymi cewkami od średnich fal aż do 56 MHz, na 2 szt. RV12P2000. W r. 1947 wyjechałem „na letnisko” do Szklarskiej Poręby i tu odkrywam fonistów na 40 m i zaraz potem na 20 m. To było łatwe, bo odbiornik był skalowany generatorem sygnałowym. Mając już fonię, chciałem dalej dobrać się do telegrafii. Z jednym z kolegów szkolnych montujemy relaksacyjne generatorki z neonówką i zaczynamy ćwiczyć telegrafię. Żeby ułatwić sobie pracę z zarazem trochę ją uatrakcyjnić, uruchamiamy małe radiotelefony o nazwie FeldFu (z lampą DDD25 i RL1P2, były b. popularne w Czechosłowacji pod nazwą „Karlik”). Na częstotliwości gdzieś ok. 33 MHz co drugi dzień próbujemy akustyczne CW. Po 2 tygodniach mieliśmy dość eksperymentów, bo słyszalność była b. słaba, czasem nie było nic. Modulację uzyskiwaliśmy przykładając słuchawkę generatora do mikrofonu.

Jesienią 1947r. Służba Polsce organizuje kurs radiotelegrafistów. Startuje grupa ok. 60 słuchaczy. Do końca kursu dotrwało ok. 20 osób. Zdaje mi się, że poza mną nie było tam krótkofalowców. Na kursie poznaję też zawartość „jaszczyków” o nazwach RBM, A7A, 12PR, 13R itp. Kurs kończy się latem 1948 roku. Robię w tym czasie setki nasłuchów, prawie tylko CW, od 80 do 10, w pobliżu 50 MHz odbieram TV po angielsku. Na 40 m usłyszałem nawet stację polską, jedno QSO z jakimś DA, chyba SP3AE lub SP3AG (To był unlic).  To też spowodowało, że chciałem spróbować jak to idzie. Znając CW, mając schematy z „CQ-MB”, duży wybór części i LW 20 m wychodzę na 40 m na solo SB243 (radz., niemiecki odpowiednik KDD1). Robię 2 QSO pod znakiem SP1IL (z niemieckiego „illegal” – nielegalny), a następnie na eco/fd solo 6F6 jeszcze jedno QSO, też pod znakiem SP1IL. Za te QSO wysłałem w roku 1950 nasłuchowe karty. Słyszalność była dobra, dostałem 579, a na 6F6 – 589c, bo zasilacz nie był stabilizowany. Zawsze czułem słabość do urządzeń bateryjnych, więc zabieram się do bateryjnego 1-V-1 z DF25 i DDD25 z zasilaniem z akumulatora NiFe z przetwornicą wibracyjną. Ale ta konstrukcja pozostanie nie dokończona, bo wyszła zbyt duża i ciężka. Odbiornik 0-V-1 z 1947r. będzie moim „głównym odbiornikiem” aż do roku 1952, gdy został ukradziony z wystawy radiowej LPŻ w Gdańsku, prawdopodobnie przez pracowników UB, którzy „węszyli” w nim jakieś specjalne urządzenie ze względu na jego wygląd.

Rok 1949, w szkole są dwaj panowie profesorowie: jeden, inż. Kisielnicki, jego znaku przedwojennego nie pamiętam, drugi – przedwojenny SP1XA, inż. Tadeusz Matusiak. Zahaczam go o PZK. Mówi mi – w porządku, załatwię Panu. W międzyczasie prowadzimy długie rozmowy poruszające wiele tematów, ale bardzo istotne dla mnie ze względu na wielką znajomość rzeczy przez p. Tadeusza. Rozmowom naszym przysłuchuje się czasem kol. Andrzej D., któremu potem w latach 70 władze zabrały licencję, bo podobno nie był „jej godzien”. Przyczyna tkwiła w zaciętym antysemityzmie naszych władz tamtejszych czasów. Pozostały mi pamiątki z tamtych lat: zawiadomienie o przyjęciu w poczet członków PZK, z dnia 2.6.49r. (składki mies. 150-, wpisowe 200-, odznaka PZK 350-), i legitymacja nr 250. Ciekawa rzecz: ile jeszcze takich legitymacji istnieje? Zebrania odbywały się u skarbnika, kol. Guzika, na pl. Solnym. Tam kol. Guzik prowadził sklep i warsztat elektro-radiowo-mechaniczny. Kol. SP6FZ z Bielawy dostarczył tzw. Sprzęt, a oto jego ceny (listopad 49r): potencjometry węglowe 154-, RV12P2000 – 250-, LS50 – 1230- zł, karkas kalitowy duży 40-zł (mam go do tej pory), kg szmelcu (drobnicy) 45-zł + koszta transportu. Jak widać, ceny zbliżają się do cen dzisiejszych.

Otrzymałem znak nasłuchowy SP-030-W i podobno byłem jedynym czynnym nasłuchowcem we Wrocławiu. Usiłuję wydrukować karty QSL. Rysuję wzór i idę z nim do cenzury. Tam oglądają to, wydziwiają i dziwią się, ale widzę, że nikt nie umie po angielsku. Wreszcie przybijają wielką pieczęć na odwrocie. Następnie drukarnie: w dwóch grymaszą, że mały nakład, wreszcie w trzeciej, „Archidiecezjalnej”, godzą się robić, ale minimum nakładu to 10 kg. Niech będzie, nie mam innego wyjścia. W międzyczasie wysyłam ok. 100 kart robionych i rysowanych ręcznie, b. prymitywnych, cofając się z nasłuchami do roku 1948. Pozostały mi 2 QSL z 1948r. z ZSRR. Po odbiorze stosu kartoników  drukarni zacząłem produkować nasłuchy masowo, od 160 do 10m. Od 1948 roku dochodzę do Wrocławia czeskie „Kratka Vlny”. Są w nich interesujące schematy odbiorników, nadajników i transceiverów UKF. Są tam też adresy nowych licencji wydanych w OK., a co miesiąc było ich kilkanaście. Wysyłam więc QSL nasłuchowe direct wg adresów z „KV”. Otrzymuję dużo listów (z niektórymi OM korespondencja ciągnęła się do 1956 roku) z OK z kartami QSL z dopiskiem „tnx fer first swl rprt fm SP”. Takie też dopiski często się powtarzały na QSL z reszty świata. Wykorzystując czeskie schematy buduję skrócony super z reakcją na p.cz., w obudowie odbiornika „Emil” z doskonałą, precyzyjną niemiecką mechaniką. Okazuje się, że czułość maksymalna 0-V-1 jest większa niż skróconego supera Hi. Wobec tego opieram się o następny schemat i tworzę normalny S4, z reakcją na p.cz., wymiennymi cewkami 160-10m, na lampach serii U-21. Działał do roku 1960. W „KV” były też schematy transceiverów UKF, m.in. małe, jak to nazwali „straszydełko” na RL2,4T1 i RL1P2. Działało to wybornie. Częstotliwość mierzyło się na drutach Lechera rozciągniętych na poręczach od drewnianego łóżka. Potem tworzyłem następne trcvr UKF wykorzystując różne typy lamp i różne układy generatora, m.in. przeciwsobne (na 3S4T!). Pracowałem na nich z domu, w górach, na zawodach PD, z klubu, z ulicy, z roweru, z lasu itp. Ale było to w latach późniejszych.

Tymczasem nadchodzi pamiętny rok 1950, gdy to władze przystępują do likwidacji PZK, wcielając go przemocą w szeregi nowotworzonej LPŻ, coś w rodzaju DOSAF w ZSRR lub Svazarmu w ČSR. Latem 1950r. jadę na Zjazd Połączeniowy do Warszawy. Wieczorem spotkanie, a właściwie pożegnalne zebranie delegatów, następnego dnia rano już „zainstalowanie” LPŻ w wielkiej, ciemnej sali. Wśród mówców OM Anatol SP1CM. Mówi o potrzebach, celach i osiągnięciach krótkofalowców. Po południu siedzimy na stacji klubowej, ale też i odwiedziłem kol. SP5AB, słynącego z nadawania pierwszych komunikatów PZK. Potem powstają radiokluby LPŻ, a do Wrocławskiego zwlekamy to, co udało się zgromadzić w PZK. Pamiętam, ciężkie i b. ładne transformatory, których część ktoś ukradł. Zdaje się, że pierwszy radioklub mieścił się na ul. Świerczewskiego (czy też na ul. Stawowej?). W końcu 1950r. mam potwierdzonych 50 krajów, w końcu 1951r. już 75krajów, a w momencie otrzymania licencji w 1952 roku – już ok. 103. Mam kilka dyplomów zagranicznych potwierdzających przynależność do ich organizacji nasłuchowych, potwierdzeniem osiągnięć nasłuchowych. Tymczasem już w r. 1949 złożyłem podanie o licencję, zdaje się, że w grudniu. Ale po czasie okazało się, ze to podanie gdzieś zaginęło, tak jak wszystkie dokumenty dotyczące działalności ZW PZK we Wrocławiu., od momentu zorganizowania się Zarz. Woj. aż do roku 1950. Teczka z tymi aktami znikła z archiwum LPŻ przy ul. Stawowej, gdzie pierwotnie w hotelu „Odra” mieścił się ZW LPŻ. Powtórnie składam wniosek o licencję w roku 1951, zdaje się, że wczesną wiosną, w LPŻ. Prowadzę w międzyczasie kurs telegrafistów, z podawaniem niektórych wiadomości z krótkofalarstwa. Efekt kursu jak zawsze: zaczęło go ok. 35 osób, skończyło aż 10, Hi. Na zakończenie kursu w 1952 r. urządzamy razem z kolegą Andrzejem D., SP-032-W, o którym wspominałem poprzednio: czasopisma, odbiorniki, schematy, antena UKF. LPŻ w międzyczasie organizuje różnego rodzaju imprezy typu wojskowego, lecz niestety, krótkofalowcy nie kwapią się do udziału w nich. Czynna jest stacja klubowa SP6KBA.

W r. 1952 przenoszę się do Gdańska. Tu już jest czynny radioklub LPŻ i czynna jest stacja SP2KGA, nieźle wyposażona. Dwóch kolegów intensywnie działa na stacji klubowej: Miętek M. (SP2CO) i Stasio S. (SP2BI). Zaczynam ponownie eksperymentować na UKF z transceiverami superreakcyjnymi. Niestety są zbyt duże odległości. Udaje mi się tylko QSO na trasie Oliwa – Sopot, do Jojnego. Nie mogę dosięgnąć z Oliwy Gdańska ani Wrzeszcza. W dalszym ciągu prowadzę nasłuchy jako SP2-030 i osiągam 100 krajów. Przy okazji odkrywam, że propagacja fal na morzu jest znacznie lepsza niż na ladzie. Wielokrotnie, w godzinach południowych słyszę dx’y na niższych pasmach, np. ZL, na 40 lub W na 80. Na lądzie byłyby to tylko sąsiednie kraje. Latem 1953r. niespodziewanie otrzymuję licencję. Odbieram ją z rąk b. nachmurzonego urzędnika w dyrekcji poczty w Gdańsku. Mam ją do dziś. Robię przegląd „gratów”:, z czym tu wyjść? Mam rozdłubany 1-V-1, zaczęty sh na lampach serii E-21, zaczęty tx z LS50 w PA (jest jeszcze jego pamiątkowe zdjęcie!) i to wszystko. Składam w nocy 1-V-1, następnego dnia pożyczam od SP2BI zasilacz, od Jojnego 2 kwarce na 40 (swój mam na 80), wieszam 10m. drutu jako antenę –Hi, i ze względu na ograniczenie mocy do 5 W input wybieram z wielkiej kolekcji lamp najsłabszą lampę głośnikową. Jest nią amerykańska 6G6, rzadko u nas spotykana, ale często używana była w urządzeniach na statkach. Przy 250 V i ok. 23 mA jest rzeczywiście input w pobliżu 5W.Wieczorem montuję solo CO i wieczorem zaczynam z SP2GS, Jasiem S. Niestety, pierwsze QSO rwie się ze względu na QRM. Jesteśmy za blisko siebie. Ale rano, przed wyjściem do pracy, jeszcze sięgam do SM i DL. Mam prawie zawsze dobrą propagację do Skandynawii, na OH, SM, OZ i LA. Widać tu wpływ morza. W ciągu 4 miesięcy przeprowadzam 300 QSO, robiąc 25 krajów, pracując na 3 kwarcach: 3565, 7040, 7050. Jesienią 1953r. przypomina sobie o mnie wojsko: najpierw na 3 miesiące, ale potem do 1955 roku. Tu prawie przez 2 lata dłubię w przeróżnych RBM, US-P, RSBF, KWM i innych zabytkach wojskowych. Wracam do Wrocławia w 1955 roku. Ale cofając się do 1953 roku, piszemy z Jonem broszurę, „Co każdy krótkofalowiec wiedzieć powinien”. Wydał ją LPŻ w Warszawie w 1953 roku. Zawierała slang i kod Q.

A we Wrocławiu wszystko po staremu. Powtórnie składam wniosek o licencję (1955r). Otrzymuję znak nasłuchowy SP6-030 i dalej ciągnę nasłuchy, przekraczając 105 krajów potwierdzonych. Z czasów nasłuchowych pozostała mi paczka z kilkudziesięcioma kartami nasłuchowymi. Reszta gdzieś przepadła. Przepadł mi też ostatni log nasłuchowy z pozycją ok. 11000 nasłuchów. We Wrocławiu jest czynna stacja klubowa SP6KBE w radioklubie na Rynku. Radioklubem kieruje kol. Jurek Kowalow. Idzie mu dobrze, chociaż zupełnie nie zna się na sprawach radiowych. Został potem kierownikiem klubu PTTK miejskiego, gdzie pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie i miłe wspomnienia. Natomiast złe wrażenie zostawiają po sobie etatowi pracownicy ZW LPŻ we Wrocławiu. Czynnych jest we Wrocławiu kilka stacji, lecz nowych licencji nie wydaje się, dlatego też złożyłem nowy wniosek, bo nie mogłem odzyskać ważności swojej licencji z Wybrzeża. Zaczynają kursować plotki o reaktywowaniu PZK. Konstruuję nowy rx na lampach serii U-21, super, z wymiennymi cewkami. „Chodzi” nieźle. Nadchodzi „Odwilż”. Dostaję licencję SP6GB. Na piśmie przewodnim Jojne pisze na marginesie „TY Fluorku”. Ponieważ za parę dni (październik 55r.) miały być jakieś zawody, więc błyskawicznie, w ciągu 3 godzin, montuję eco-solona UBL21 (połączone żarzenia z rx) i na tym startuję w zawodach. Mam kiepski ton, t 7-8. Po zawodach powstaje następna konstrukcja eco+PA, na 6K7 i 807. Antena LW 20 mtrs, bo modne były longwire w tamtych czasach. Tx miał tylko 15W, a przy antenie LW 20m wyniki wcale nie były lepsze niż przy 5W i antenie 10m w Oliwie. We Wrocławiu propagacja jest znacznie gorsza. Z tymi kiepskimi antenami, a raczej kiepską, miejską propagacją nie mogę sobie dać rady do dziś (2.83r.). Trzeba mieć moc nadajnika idącą w setki watów.  Podnoszę moc do 80 W przez rozbudowę nadajnika, utrzymując dalej w PA 807, robiąc UFO-bu (fd) –fd - PA, z wymiennymi cewkami, od 80 do 10m. W r. 1956, roku aktywności słonecznej, jest niezła propagacja, szczególnie na wyższych pasmach, toteż szybko dochodzę do 80 cntrs, CW only, i potem stop. Ledwo, ledwo coś tam kapnie z krajów co parę lat.

Tymczasem zaczyna „wyrastać” PZK, niczym feniks z popiołów. Organizuje się Wrocławski Klub Krótkofalowców , lokuje się w Młodzieżowym Domu Kultury (MDK) przy ulicy Kołłątaja. Lokalizacja Klubu dla dorosłych w ośrodku młodzieżowym nie wyszła mu na dobre, ale to było później. Na razie jest klub, zarząd klubu, coś się zaczyna robić, powstaje ZOW z lokalem w DOPiT. Tworzą się następne kluby, ale pojawia się mankament organizacyjny: kluby są organizowane przez działaczy, a nie przez krótkofalowców, dlatego działalność tych klubów zamierała po 2-3 latach. Udaje się wyżebrać ze Śląskiego Okręgu Wojskowego trochę starych rupieci, w rodzaju 10 RT, czy 9RS. Lepsze rzeczy, w rodzaju tx’ów RSI czy odbiorników KWM lub Lambda trzeba już wytargować z innych źródeł. Jednak demobilowe graty wymagają wielu przeróbek, mających na celu bądź to jego unowocześnienie, bądź też przystosowanie do zasilania z sieci i współpracy z nadajnikiem. Tu do głosu dochodzą radiowcy, bo wiele układów jest skomplikowanych i wymaga bardzo umiejętnego podejścia do nich.

Na UKF operuję od 1956r. do 1960r. transceiverem superreakcyjnym z LD1 + EF14 + UY1N. Były czasem takie dni w tygodniu, kiedy to było czynnych na pasie 5-6 stns z transceiverami superreakcyjnym. „Ślizgało” się to po całym pasie, ale chodziło, a to było najważniejsze. QRB Wrocław – Śnieżka Δ1600m ok. 110 km osiągało się bez kłopotu przy 4-elementowych Yagi. Na zawody Polni Den wyjeżdżam z bateryjnym (sprawdziłem ich kilka wersji) na Δ Wielka Sowa, ΔŚlęza, w okolice Zgorzelca, w okolice Szklarskiej Poręby, wzgórza w okolicy Wrocławia, na Δ Śnieżka. Na Śnieżce oglądałem kwarcowy tx któregoś z OK. Razem ze mną czasem wyjeżdża kol. Tadeusz D. SP6FY z superreakcyjnym tcvr na 430 MHz, bateryjnym, na RD2,4Ta. Na nim, z okolic Szklarskiej Poręby, osiągamy Pragę i OK2. Tymczasem na KF, nie mając szans ani miejsca na podniesienie mocy tx’a (żeby dorobić coś z dx’ów), schodzę stopniowo w dół, tj. na QRP. Eksperymentuję z tx/TR na radzieckim P602 (input 0,3W) i pożyczonym od kol. Tadeusza SP6XA amerykańskim tranzystorze tranzystorze mocy 75mW Hi. Osiągam kilka OK1, OK2, na 75mW nawet DL7, lecz nic z SP, Hi. Potem przez parę lat pracuję z QRP – zmiana mieszkania na b. ciasne, z mocą 4W solo CO na lampie 2P9M i niezłą anteną LW 40mtrs. Potem znowu zmiana mieszkania, montaż tcvr 100W z SSB i CW, ale z b. kiepską anteną LW, ale z dużymi możliwościami zakłóceń anteny zbiorowej. A więc znowu QRP. Tym razem trvr homodynowy 2,5W, aż do chwili obecnej (2.83r). Na nim realizuję dyplom „POLSKA” III klasy. Tymczasem PZK są do załatwienia różne sprawy organizacyjne, działalność ZOW, prowadzenie spraw sprzętowych. Od Febr. ’79 uruchomiłem się też i na 160m na starej i poczciwej RBM z dopalaczem 10W na tranzystorze BUY52. Jednak kiepska antena niweczy wkład pracy. Czekam, kiedy to będą licencje /p, żeby popracować trochę z tras turystycznych.

W „Biuletynie” opublikowałem kilka opisów technicznych urządzeń. W roku 1965 wysyłam zgłoszenie i otrzymuję dyplom DXCC. Stan krajów na rok 1981 wynosił tylko 108 krajów, a więc przyrost w ciągu kilkunastu lat prawie żadny. W tabeli współzawodnictwa jestem w środku, gdzieś w okolicy 1800 punktów. Na UKF aktualnie mam potwierdzone sąsiednie duże kwadraty. Tak to wyglądało na koniec 1982r. Dostałem też odznaczenia z a działalność społeczną w PZK: brązowy Krzyż Zasługi i medale „za obronność Kraju”: brązowy i srebrny.

Wrocław, marzec 1983r.

Ziemowit Bogatkowski

SP6GB