MOJE PRZEBOJE Z RADIEM

Moja pierwsza przygoda z radiem zaczęła się jeszcze przed pójściem do szkoły podstawowej w domu mojego stryja Czesława, który to zaprosił mnie do posłuchania radia detektorowego typu Detefon. Słuchając, nie mogłem pojąć jak to z takiego małego pudełka i słuchawek wydobywa się głos ludzki i muzyka. Jak stryj na chwilę wyszedł ukradkiem oglądałem to czarodziejskie pudełko z różnych stron, by dopatrzyć się podstępu. Później moje przemyślenia nie miały końca, jednak jakiegoś logicznego wytłumaczenia tego co przeżyłem nie mogłem znaleźć, więc na razie temat odłożyłem.

Drugie spotkanie z radiem było już w moim domu rodzinnym a to za sprawą radia typu Pionier B2. Było to wiosną 1955 roku, kiedy to mój Tata przyniósł spory pakunek do naszego domu. Po rozpakowaniu okazało się, że w środku jest ebonitowa skrzynka, linka miedziana na antenę oraz bateria anodowa typu BAS-80V i ogniwo 1,5V - do żarzenia lamp. Było to pierwsze radio na naszej wsi, pamiętam jak Tata stawiał wysokie maszty z sosnowych tyczek do powieszenia anteny. Jako izolatory posłużyły obcięte szyjki butelki (oryginalne gdzieś się zagubiły), które zostały nałożone na stożkową końcówkę wspomnianych żerdzi sosnowych. Radio eksploatowane było dosyć intensywnie, baterie wystarczały chyba na niezbyt długo, bo ciągle był problem z ich właściwym stanem, dobrze, że można było je kupić w sklepie GS w Hańsku. Często też ulegały uszkodzeniu lampy w ww. radiu, pamiętam jak sam przepaliłem włókno żarzenia. Rodzice ostrzegali by po wyłączeniu radia, nie włączać go powrotnie tylko trochę odczekać. Ja chciałem sprawdzić czy to prawda, no i sprawdziłem ale trzeba było kupić nową lampę głośnikową typu 3S4T.

Wielkim dla mnie przeżyciem było stawianie przez Tatę, wspomnianych masztów, ze stosowną anteną. Tata celowo postawił bardzo wysoką i długą antenę we właściwym kierunku (na zachód) by odbiór stacji WE był możliwie jak najlepszy. Muszę wspomnieć, że radio Pionier B2, mój Tata, otrzymał jako wyróżnienie za terminowe, obowiązkowe dostawy płodów rolnych, takie to były czasy. Oczywiście musiał za nie zapłacić, ale tak normalnie w handlu "takiego luksusu" nie było. Było to pierwsze radio na naszej wsi, wobec tego o określonych godzinach, kiedy nadawała audycje Radio Wolna Europa schodzili się sąsiedzi i nastawiali ucho do głośnika, by coś wyłowić z celowych zakłóceń. Pamiętam stwierdzenie naszego sąsiada Pana Leona Pakuły, który zawzięcie wysłuchiwał wszystkich dzienników WE, panie Wacławie (to imię mojego Taty), niedobrze, chyba znowu będzie wojna. Oni wszyscy, którzy przeżyli okropieństwo wojny, bardzo się bali, by znowu nie doszło do konfliktu.Pamiętam, że jeżeli WE podała o jakimś możliwym zagrożeniu, to na drugi dzień jechały furmanki do sklepu GS w Hańsku po sól, cukier, naftę i inne produkty, tak ludzie obawiali się niedostatku w przypadku wojny. Zasadniczo wieś wtedy była samowystarczalna, chleb pieczono w piecach, które był w każdym domu, mięso i mleko było w oborze, jednak ludzie chcieli mieć pełne komory wszystkiego co się może przydać na trudne czasy, potencjalnej wojny. Te wszystkie wrażenia, wyzwoliły we mnie odczucie, jaka jest potęga radia i jak można manipulować ludźmi. Już wtedy nabrałem szacunku do tej czarodziejskiej skrzynki a słowo radio było dla mnie czym co mnie elektryzowało.

Trochę się rozpisałem na temat problemów jakimi żyli ludzie w czasach po II wojnie światowej, w ten sposób chciałem ukazać, siłę radia. Wracam jednak do tematu mojego kontaktu z radiem.

Trzecie spotkanie z radiem miałem w Szkole Podstawowej w Dubecznie, (do której uczęszczałem) za sprawą nauczyciela Pana Tarasiuka, który to sam zbudował sobie radioodbiornik na krajowych tranzystorach typu TG2, TG5 i TG50. Pomyślałem sobie, skoro on to dlaczego nie ja. Jednak nie było to takie proste, nie udało mi się zdobyć pełnego kompletu odpowiednich części i ostatecznie radio nie zagrało. Tym bardziej, że budowa radia, przestała być aktualna, ponieważ już w latach sześćdziesiątych radia były bardziej dostępne i udało mi się pozyskać od mojego stryja Czesława uszkodzone radio tej samej marki, jakie było w naszym domu, czyli Pionier B2. Na zasadzie różnych eksperymentów udało mi się naprawić to radio. W komplecie radia był schemat ideowy, więc próbowałem poznać zasadę działania radia. W każdym razie posiadłem wiedzę jak radio przestroić, by odbierało na potrzebnych mi częstotliwościach (falach). Na naszej wsi do roku 1972 nie było światła, więc ciągle borykałem się z zasileniem tegoż urządzenie. Bateria anodowa i ogniwo żarzenia nie były tanie, a moim rodzicom się aż tak bardzo "nie przelewało", by dawać mi pieniądze na jakieś moje genialne pomysły. Ale jakoś sobie radziłem, by ostatecznie przestroić radio na fale krótkie na których nadają krótkofalowcy. Literaturę na temat krótkofalarstwa czerpałem wyłącznie z miesięcznika "Radioamator i krótkofalowiec", który regularnie kupowałem, jeżdżąc specjalnie co miesiąc do oddalonej o 25 km Włodawy. Pamiętam, jak kupiłem pierwszy w swoim życiu numer Radioamatora i krótkofalowca. Pojechałem autobusem PKS po coś do wspomnianej Włodawy i przechodząc obok kiosku Ruch przy ulicy Niepodległości zauważyłem za szybą leżący 10 numer z roku 1964 miesięcznika RiK. Kupiłem i przeczytałem go "od deski do deski" chyba z dziesięć razy. Większość artykułów była dla mnie niezrozumiała, ale próbowałem je sobie tłumaczyć na różne sposoby. O dziwo, udało mi się też znaleźć w Bibliotece Gminnej w Hańsku książkę E. Aisberga "Radio ależ to bardzo proste", w której to książce autor w bardzo prosty sposób, zasadę działania radia. Trochę materiałów zdobyłem też od mojego kolegi Leszka Dzieżbickiego, którego brat Stanisław pracował w zakładach radiowych Eltra w Bydgoszczy i przysyłał mu trochę różnych przedmiotów w tym zestaw edukacyjny jak zbudować radio z klocków (podzespołów funkcyjnych) i jakie jest ich przeznaczenie. Uzbrojony w taką wiedzę, miałem już trochę więcej pojęcia, jak działa radio.

Na przestrojonym radiu Pionier B2 mogłem już robić nasłuchy, radioamatorów krótkofalowców teoretycznie z całego świata. Nie pamiętam jakie stacje udało mi się usłyszeć, ale trochę posłuchałem, pomiędzy różnymi zajęciami w pracach w gospodarstwie rolnym. Byłem najstarszym dzieckiem w rodzinie, więc miałem sporo obowiązków.

Tak właśnie, wyglądały moje pierwsze przygody z radiem, które w późniejszym czasie bardzo mi się przydały, tworząc niezłe podstawy teoretyczne do nauki bardziej skomplikowanych zagadnień. Ciągłe poszukiwania i analiza wyzwoliły we mnie cechy charakteru, które chyba procentowały w późniejszym okresie.

Później była służba wojskowa, fajnie bo w jednostce łączności. W czasie szkolenia w koszarach, bardzo dużo czasu w programie szkolenie było poświęcone na odbiór alfabetu Morse΄a. Chyba codziennie była godzina lub dwie godziny i jeszcze z godzinę po obiedzie na nauce własnej. Niekiedy to aż uszy bolały od niezbyt wygodnych słuchawek typu TA-4. Wymogi były duże, na zakończenie okresu szkolenia, musieliśmy odbierać bezbłędnie, chyba 100 znaków na minutę z ręcznym zapisem. Ćwiczenia odbywały się w coraz szybszym tempie, aż do 125 znaków na minutę, to jednak było już bardzo trudne do odbioru i zapisania, ale 100 znaków chyba zaliczyliśmy na egzaminie końcowym wszyscy.

Oprócz nauki alfabetu Morse`a, drugim ważnym przedmiotem było poznawanie sprzętu łączności. Mieliśmy do poznanie kilkanaście egzemplarzy sprzętu łączności. Trzeba było poznać ich budowę, możliwości taktyczno-techniczne, rozstawianie w terenie, konserwację itp. W czasie pracy na urządzeniach łączności a właściwie w przerwach na odpoczynek, lub dla palących zakurkę, ja jako niepalący włączałem odbiornik na częstotliwości pasm krótkofalowych by ukradkiem trochę posłuchać.

Następne lata, były dla mnie bardziej łaskawe. Z klubu SP4KJB wypożyczyłem odbiornik (a właściwie namiernik) typu R-305 (bardzo podobny do odbiornika R-311), na którym robiłem nasłuchy pod znakiem SP4 6284. Przez czternaście miesięcy bycia nasłuchowcem uzyskałem potwierdzenia kartami QSL z 30 krajami.

Następny etap to było zdanie egzaminu na świadectwo uzdolnienia w dniu 07.11.1971 roku co dawało niejako przepustkę o ubieganie się o zezwolenie operatorskie (licencję).

Dzień 09.06.1972 roku, był dla mnie dniem przełomowym, ponieważ w tym dniu uzyskałem zezwolenie operatorskie i znak SP4FVQ. W dalszym ciągu dysponowałem wypożyczonym z klubu odbiornikiem R-305 i do kompletu zrobiłem sobie prosty nadajnik telegraficzny.

Niesamowitym osiągnięciem było kupno od kolegi krótkofalowca z Zegrza odbiornika wycofanego z wojska typu R-250M. Sam transport był dosyć kłopotliwy, ponieważ odbiornik miał swoją wagę i wymiary. Początkowo odbiornik chciałem przewieść Fiatem 126p, ale nie udało się, musiałem poprosić o pomoc transportową kolegę, który jeździł w stronę Warszawy większym samochodem. Po otrzymaniu tego monstrum, zaczął się etap przywrócenia odbiornika R-250M do pełnej sprawności. Jak wspomniałem, odbiornik był wycofany z wojska, więc jakkolwiek był kompletny to jego stan był bardzo słaby. Oczywiście dało się na nim odbierać, ale głównym mankamentem był problem precyzyjnego dostrojenia się do odbieranej stacji. Przyczyna tkwiła w tym, że na rotorach kondensatorów zmiennych był zastosowany specjalny smar, który po kilkudziesięciu latach użytkowania stwardniał a tym samym nie spełniał swojego zadania. Objawiało się to trzaskami przy przestrajaniu a nawet zaniku słuchanej stacji. W tej sytuacji zbudowałem specjalny wysięgnik, którym przy pomocy waty i nafty wymywałem wspomniany smar. Praca była niezwykle czasochłonna, ponieważ najpierw trzeba było wymontować kondensatory z bloku w.cz. odbiornika a następnie na aż ośmiu rotorach delikatnie usunąć smar. Zrobiłem to ale prace trwały z przerwami chyba z miesiąc. Następnym etapem było pozyskanie odpowiedniego smaru i nałożenie go na rotory kondensatorów zmiennych. Udało się zdobyć odpowiedni smar i zastosować go. Następnie dobór i wymiana lamp inne zabiegi kosmetyczne i odbiornik działał jak nowy. Dorobiłem też specjalne moduły do możliwości pracy w paśmie 10m, w oryginale odbiornik nie posiadał tego pasma, ponieważ pracował tylko w zakresie od 1,5-25,5MHz. Czy było warto włożyć tyle ciężkiej pracy, sam zadaje sobie to pytanie. Chyba tak ale ktoś kto zna ten odbiornik albo przynajmniej go widział, pomyśli sobie że trzeba być szaleńcem żeby porwać się w warunkach domowych remontu takiego odbiornika.

Nadajnik kupiłem od śp. Andrzeja SP2FXI, był to nadajnik homodynowy firmy Halikrafters typu HT-44. Wyżej wymieniowy zestaw w połączeniu z antenami dipolowymi dawał mi niezłe możliwości pracy na pasmach.

Największa moja aktywność przypada na przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy to dysponowałem już lepszymi urządzeniami i antenami. Z dniem 04.06.1992 z numerem 505/R zostałem kandydatem do SP DX klubu, a z dniem 22.03.1993 roku zostałem przyjęty na członka SPDX klubu z ówczesnym stanem 130 krajów.

Druga połowa lat dziewięćdziesiątych i lata następne, trochę zmniejszyły moją aktywność krótkofalarską z różnych przyczyn, głównie problem z montażem anten na bloku.

Od dniu 11.07.2001 roku pracuję pod znakiem SP8FO.

Dużo satysfakcji zawsze dawało mi konstruowanie różnych urządzeń krótkofalarskich, zacząłem do wykonania konwertera do odbiornika, nadajnika telegraficznego, później był TRX według SP5WW, kilka wcieleń Bartka, wzmacniacz mocy na lampach GU-50, trochę anten itp.

Ogólnie muszę stwierdzić, że moja aktywność krótkofalarska przez już prawie 47 lat pracy na pasmach, jakkolwiek niezbyt duża, dawała mi bardzo dużo satysfakcji. Starałem się zawsze umiejętnie pogodzić obowiązki zawodowe, rodzinne itp. ważąc starannie priorytety życiowe. Codziennie jednak, choć na chwilę włączam radiostację by przynajmniej posłuchać co dzieje się na pasmach. W każdym miesiącu biorę udział w kilku zawodach.

Od 1978 roku z niewielkimi przerwami, jestem członkiem Polskiego Związku Krótkofalowców.

Wielkim zaszczytem i przyjemnością, było przyjęcie mnie do grona Członków SP OTC z numerem 382, dnia 24.04.2019 roku. Tym bardziej było to miłe, że o powyższym poinformował mnie telefonicznie Prezes Zarządu SP OTC Grzegorz SP3CSD.

 

Franciszek Onyszko SP8FO