SP3MEP - moja droga do krótkofalarstwa

Jeśli ktoś mnie pyta, jak zostałem krótkofalowcem, to zawsze odpowiadam: „krótkofalowcem jestem dzięki Ryśkowi SP3CUG”

SP3MEP - moja droga do krótkofalarstwa.

Z krótkofalarstwem pierwszy raz zetknąłem się w roku 1977, jako niespełna 13-letni harcerz trafiłem wraz z innymi harcerzami (około 10 chłopaków) do klubu SP3ZAH działającego w Lesznie.

Jakże wielkie wrażenie na mnie i na innych wywarło włączone radio – samoróbka - wtedy innych nie było, (prawie). Był to TRX SSB/CW na 3,5 MHz  wykonany przez SP3FFR , radio na półprzewodnikach z końcówką lampową, które „piszczało i syczało”, było tam słychać różne rozmowy -  czysta magia (VFO pływało, ale kto by tam na to zwracał uwagę).  Ryszard SP3CUG był wtedy komendantem Hufca ZHP, tak czy owak, był „kimś” i o krótkofalarstwie wiedział wszystko, tak przynajmniej wtedy mi się wydawało. Rysiek SP3CUG poobjaśniał nam „co i jak, co z czym się je,” na odchodne zaś powiedział zdanie, które pamiętam do dziś: „jeśli zostanie was trzech, to będzie super.” Pomylił się -  zostało nas dwóch - ja i Darek SP3MEQ (SK). Ja jednak już wtedy wiedziałem, że to jest to „coś” co jest absolutnie tym, co mi jest „potrzebne” do życia. Zaczęliśmy regularnie chodzić  do klubu, czyli raz w tygodniu, dla mnie absolutnie za rzadko. Tak czy owak, złapałem bakcyla na maxa, licencje nasłuchową uzyskałem jakoś „zaraz”.  Zostałem SP-4126-LE, czyli już byłem KIMŚ. Zaliczyłem tysiące nasłuchów, wysłałem kilka tysięcy kart QSL za nasłuchy, karty wykonywałem sam. Nie wiem czy otrzymałem 20% odpowiedzi, dlatego do dziś, jeśli dostaję kartę od nasłuchowca to odsyłam natychmiast kartę „direktem”, wiem jak nasłuchowiec czeka na kartę, pamiętam, jak ja czekałem. Rozwijałem się operatorsko - za pozwoleniem rodziców i Ryśka zaczęliśmy chodzić do klubu na „nocki”.  Cieszyła każda łączność, robiliśmy zwykłe Qso i „DX-sy” oczywiście na ssb, o telegrafii wtedy jeszcze nie myślałem. To były mega piękne czasy. Jako że byłem harcerzem, to zaczęliśmy jeździć na obozy harcerskie, które organizowała Komenda Hufca ZHP, a SP3CUG był komendantem obozów. My, członkowie klubu  jeździliśmy kilka dni wcześniej i rozbijaliśmy namioty, kopaliśmy latryny itp. Jeździliśmy oczywiście jako drużyna łącznościowców. W 1979 roku z podekscytowaniem czekałem na obóz w Lubniewicach, gdzie miał być kurs krótkofalarski z nauką telegrafii. Nie muszę chyba mówić, jak byłem „podjarany”. To były ciężkie trzy tygodnie - nauka radiotechniki, BHP, „tego i tamtego”, no i telegrafia - praktycznie od rana do wieczora „titanie”. Tu spotkałem człowieka, który „ukształtował” mnie jako krótkofalowca.  Był to Janek SP3CYY, który nauczył mnie (i innych) telegrafii. Do dziś, jeśli rozmawiamy na paśmie, to mu „wytykam”, że to przez niego „titam”.  Bardzo mu za to jestem wdzięczny. Obozy harcerskie same w sobie były mega przeżyciem. Pamiętam, że w Lubniewicach, jak to na obozach harcerskich różnie bywało. Były warty, ale wiadomo -  młodzi ludzie zamiast pilnować obozu,  rozglądali się za harcerkami, no i jednej nocy harcerze z obozu po drugiej stronie jeziora „dmuchnęli” nam flagę z masztu. Wiadomo -  to zniewaga, więc następnej nocy została wysłana ekipa w celu „odbicia” flagi, ale przezorni  przewidzieli i flagi na maszcie nie było. No to „dmuchnęliśmy” im dwa kajaki. Na drugi dzień zrobiła się afera, przyjechał komendant tamtego obozu i z razem z naszym komendantem kazali zwrócić kajaki, ale co z tego, skoro my nie pamiętaliśmy, gdzie je schowaliśmy? Nie pamiętam, jak się to zakończyło, ale niestety na koniec obozu nie uczestniczyłem w egzaminie na świadectwo uzdolnienia, bo na trzy dni przed końcem trzech z nas zostało wydalonych z obozu. Musieli przyjechać po nas rodzice, chryja była że ja pitolę. Jednak ja i Darek SP3MEQ (SK)  nie poddaliśmy się i do egzaminu przystąpiłem w dniu 8.04.1980 w PIR Poznań przy ulicy Niezłomnych 1. Telegrafia poszła mi jak z płatka, najgorzej mi szło z elektroniki (nigdy nie byłem i nie jestem w tym mocny), ale będący w komisji Janek SP3AMZ jakoś mi to zaliczył.  Licencja nadawcza ze znakiem SP3MEP została wydana w dniu 4.11.1980, ale do mnie dotarła „troszkę” później. Mniej więcej wtedy rozeszły się moje drogi z Ryszardem SP3CUG i odszedłem z klubu SP3ZAH, jednak wspomnienia z działalności w tym klubie są najmocniejsze i najlepiej wspominam ten czas.  Praca w Leszczyńskim Polnym Dniu, najwyraźniej pamiętam edycję "Leśniczówki". Dostaliśmy pokoik w leśniczówce Nowy Świat i zapewne przez nieuwagę leśniczy  zostawił w szafie trzy butelki wina własnej roboty. Słaby wynik wtedy mieliśmy, zapewne słabe "warunki" były. Klub SP3ZAH w tamtych czasach organizował różne rajdy, różne spotkania, prace z terenu, piękne czasy. Czas spędzony w SP3ZAH z SP3JUA, SP3HUW i innymi wspominam najlepiej, jednak już wtedy szukałem „czegoś innego”.  Byłem młody, miałem skończone ledwo 15 lat, jak wspomniałem trafiłem do SP3PEI. Tam atmosfera była „luźniejsza”, bardzo dobrze wspominam czas  tam spędzony. W SP3PEI z kolegami SP3BJK (SK), SP3EAR i innymi, trwało to bodaj od roku 1980 do 13 Grudnia 1981, w tym czasie ja i Darek SP3MEQ (SK) byliśmy „wypożyczani” do klubu SP3KNI, jeździliśmy na zawody jako reprezentanci klubu LOK. Zawody nazywały się chyba Wielobój Łączności LOK.  W drużynach byli potrzebni juniorzy, SP3KNI ich nie miał, a w tamtym czasie ja i SP3MEQ (SK) całkiem nieźle sobie radziliśmy na CW. Od momentu uzyskania licencji do ogłoszenia stanu wojennego pracowałem na RBM-1 na CW, w tamtych czasach w moim wieku, tylko tą emisją mogłem pracować z określoną mocą, takie były przepisy. Pierwsze QSO przeprowadziłem w dniu 5.01.1981 o 16:43 ze stacją SP6AON Kaziu Wrocław. Po ogłoszeniu stanu wojennego, licencje, jak i urządzenia musiały być zdeponowane w Urzędzie Telekomunikacyjnym. Miałem wtedy skończone ledwie 17 lat, po prawie równo dwóch latach dostałem list z wyznaczonym terminem do odbioru licencji, wyznaczony termin był na dzień 17 października 1983. Złośliwością losu (lub szczęściem) było to, że na dzień 18 października 1983 roku miałem wezwanie do stawienia się do odbycia Zasadniczej Służby Wojskowej. W tamtych czasach licencje należało zdeponować na czas odbywania zasadniczej służby wojskowej, ja jednak postanowiłem tego nie robić, licencję odebrałem i wsadziłem do szuflady, a następnego dnia pojechałem do Chorzowa  do Wojska, na dwa lata, nie miałem nawet 19 lat. W wojsku próbowałem się dostać do łączności, nawet mnie chcieli, bo na testach z CW wypadłem całkiem, całkiem, gubiłem się tylko na tych „ruskich” literach, jakoś „jakow, szura,” i inne, czy jakoś tak, ale niestety nie zgodzili się, uznali, że będę całkiem dobrym kierowcą. Z perspektywy czasu wyszło całkiem dobrze, że byłem kierowca, a nie łącznościowcem. Służbę wojskową zakończyłem w październiku 1985, oczywiście starałem się wrócić do krótkofalarstwa, jednak był to czas założenia rodziny. Do krótkofalarstwa „na serio” wróciłem w końcówce roku 1987, kiedy to z Leszna przeprowadziłem się do Strzyżewic. Odnowiłem kontakt z Ryśkiem SP3CUG, pamiętam co wtedy powiedział: „nie wierzyłem, że jeszcze wrócisz do krótkofalarstwa”.  Jednak radio to magnes. W czasie, gdy PZK „było w Lesznie” przez  około 1,5 roku ja i moja żona pracowaliśmy w CB Qsl. Od roku 1987 jestem „czynny” praktycznie cały czas, pracuję tylko na CW i SSB, absolutnie nie interesują mnie inne emisje, nie mam bladego pojęcia o emisjach cyfrowych ani o UKF/VHF Nie, żebym był przeciw, ale interesuje mnie tylko CW i SSB. Nie jestem wybitnym DX-menem, jednak staram się zaliczać ciekawe stacje. Od wielu lat najbardziej pociąga mnie praca w zawodach, najbardziej na CW, staram się rozwijać operatorsko,  od „zawsze”, czyli od wiosny 1977 jestem członkiem PZK. To takie moje wspomnienie:  "Jak zostałem krótkofalowcem".

vy 73 Jurek

 

Moje Bliskie Spotkania z Falami Eteru ex SP3HXL

Już od małego dziecka ciągnęło mnie do radiotechniki. Pierwsza moja styczność z radiem nastąpiła, gdy miałem jakieś 4 lata. Byłem bardzo ciekawy, jak to się dzieje, że taka mała, drewniana skrzyneczka, zawieszona prawie pod sufitem gada i gra. Postanowiłem to sprawdzić. Postawiłem krzesło, na krzesło taboret i hop do góry... Skończyło się na podłodze, z potłuczeniami i siniakami, ale z głośnikiem radiowęzła (tzw. kukuruźnikiem) wyrwanym z gniazda w objęciach. Potem była fascynacja Pionierem U2, (którego nb. mam do dziś) i ciekawość, jak to się dzieje, że ktoś, gdzieś tam coś, a u mnie w domu słychać. W 1965 roku, ojciec kupił pierwszy telewizor marki Agat. Oj, naoglądałem się przez kratkę z tyłu, co tam jest w środku. W wieku kilkunastu lat, nakupiwszy broszurek i książek dla początkujących, zacząłem budować proste obwody, radyjka detektorowe itp. Potem mi przeszło. Jednak, gdy na koniec ósmej klasy zaproponowano mi wakacyjny kurs krótkofalarski, nie zawahałem się ani chwilę. Nie zraziło mnie nawet to, że kurs był dla harcerzy, którym nie byłem. Pożyczyłem mundur od kolegi, zdjąłem krzyż, bo doszedłem do wniosku, że nie mam prawa go nosić, spakowałem plecak i w drogę!

Czytaj więcej: Moje Bliskie Spotkania z Falami Eteru ex SP3HXL

MOJE PRZEBOJE Z RADIEM

Moja pierwsza przygoda z radiem zaczęła się jeszcze przed pójściem do szkoły podstawowej w domu mojego stryja Czesława, który to zaprosił mnie do posłuchania radia detektorowego typu Detefon. Słuchając, nie mogłem pojąć jak to z takiego małego pudełka i słuchawek wydobywa się głos ludzki i muzyka. Jak stryj na chwilę wyszedł ukradkiem oglądałem to czarodziejskie pudełko z różnych stron, by dopatrzyć się podstępu. Później moje przemyślenia nie miały końca, jednak jakiegoś logicznego wytłumaczenia tego co przeżyłem nie mogłem znaleźć, więc na razie temat odłożyłem.

Drugie spotkanie z radiem było już w moim domu rodzinnym a to za sprawą radia typu Pionier B2. Było to wiosną 1955 roku, kiedy to mój Tata przyniósł spory pakunek do naszego domu. Po rozpakowaniu okazało się, że w środku jest ebonitowa skrzynka, linka miedziana na antenę oraz bateria anodowa typu BAS-80V i ogniwo 1,5V - do żarzenia lamp. Było to pierwsze radio na naszej wsi, pamiętam jak Tata stawiał wysokie maszty z sosnowych tyczek do powieszenia anteny. Jako izolatory posłużyły obcięte szyjki butelki (oryginalne gdzieś się zagubiły), które zostały nałożone na stożkową końcówkę wspomnianych żerdzi sosnowych. Radio eksploatowane było dosyć intensywnie, baterie wystarczały chyba na niezbyt długo, bo ciągle był problem z ich właściwym stanem, dobrze, że można było je kupić w sklepie GS w Hańsku. Często też ulegały uszkodzeniu lampy w ww. radiu, pamiętam jak sam przepaliłem włókno żarzenia. Rodzice ostrzegali by po wyłączeniu radia, nie włączać go powrotnie tylko trochę odczekać. Ja chciałem sprawdzić czy to prawda, no i sprawdziłem ale trzeba było kupić nową lampę głośnikową typu 3S4T.

Wielkim dla mnie przeżyciem było stawianie przez Tatę, wspomnianych masztów, ze stosowną anteną. Tata celowo postawił bardzo wysoką i długą antenę we właściwym kierunku (na zachód) by odbiór stacji WE był możliwie jak najlepszy. Muszę wspomnieć, że radio Pionier B2, mój Tata, otrzymał jako wyróżnienie za terminowe, obowiązkowe dostawy płodów rolnych, takie to były czasy. Oczywiście musiał za nie zapłacić, ale tak normalnie w handlu "takiego luksusu" nie było. Było to pierwsze radio na naszej wsi, wobec tego o określonych godzinach, kiedy nadawała audycje Radio Wolna Europa schodzili się sąsiedzi i nastawiali ucho do głośnika, by coś wyłowić z celowych zakłóceń. Pamiętam stwierdzenie naszego sąsiada Pana Leona Pakuły, który zawzięcie wysłuchiwał wszystkich dzienników WE, panie Wacławie (to imię mojego Taty), niedobrze, chyba znowu będzie wojna. Oni wszyscy, którzy przeżyli okropieństwo wojny, bardzo się bali, by znowu nie doszło do konfliktu.Pamiętam, że jeżeli WE podała o jakimś możliwym zagrożeniu, to na drugi dzień jechały furmanki do sklepu GS w Hańsku po sól, cukier, naftę i inne produkty, tak ludzie obawiali się niedostatku w przypadku wojny. Zasadniczo wieś wtedy była samowystarczalna, chleb pieczono w piecach, które był w każdym domu, mięso i mleko było w oborze, jednak ludzie chcieli mieć pełne komory wszystkiego co się może przydać na trudne czasy, potencjalnej wojny. Te wszystkie wrażenia, wyzwoliły we mnie odczucie, jaka jest potęga radia i jak można manipulować ludźmi. Już wtedy nabrałem szacunku do tej czarodziejskiej skrzynki a słowo radio było dla mnie czym co mnie elektryzowało.

Trochę się rozpisałem na temat problemów jakimi żyli ludzie w czasach po II wojnie światowej, w ten sposób chciałem ukazać, siłę radia. Wracam jednak do tematu mojego kontaktu z radiem.

Trzecie spotkanie z radiem miałem w Szkole Podstawowej w Dubecznie, (do której uczęszczałem) za sprawą nauczyciela Pana Tarasiuka, który to sam zbudował sobie radioodbiornik na krajowych tranzystorach typu TG2, TG5 i TG50. Pomyślałem sobie, skoro on to dlaczego nie ja. Jednak nie było to takie proste, nie udało mi się zdobyć pełnego kompletu odpowiednich części i ostatecznie radio nie zagrało. Tym bardziej, że budowa radia, przestała być aktualna, ponieważ już w latach sześćdziesiątych radia były bardziej dostępne i udało mi się pozyskać od mojego stryja Czesława uszkodzone radio tej samej marki, jakie było w naszym domu, czyli Pionier B2. Na zasadzie różnych eksperymentów udało mi się naprawić to radio. W komplecie radia był schemat ideowy, więc próbowałem poznać zasadę działania radia. W każdym razie posiadłem wiedzę jak radio przestroić, by odbierało na potrzebnych mi częstotliwościach (falach). Na naszej wsi do roku 1972 nie było światła, więc ciągle borykałem się z zasileniem tegoż urządzenie. Bateria anodowa i ogniwo żarzenia nie były tanie, a moim rodzicom się aż tak bardzo "nie przelewało", by dawać mi pieniądze na jakieś moje genialne pomysły. Ale jakoś sobie radziłem, by ostatecznie przestroić radio na fale krótkie na których nadają krótkofalowcy. Literaturę na temat krótkofalarstwa czerpałem wyłącznie z miesięcznika "Radioamator i krótkofalowiec", który regularnie kupowałem, jeżdżąc specjalnie co miesiąc do oddalonej o 25 km Włodawy. Pamiętam, jak kupiłem pierwszy w swoim życiu numer Radioamatora i krótkofalowca. Pojechałem autobusem PKS po coś do wspomnianej Włodawy i przechodząc obok kiosku Ruch przy ulicy Niepodległości zauważyłem za szybą leżący 10 numer z roku 1964 miesięcznika RiK. Kupiłem i przeczytałem go "od deski do deski" chyba z dziesięć razy. Większość artykułów była dla mnie niezrozumiała, ale próbowałem je sobie tłumaczyć na różne sposoby. O dziwo, udało mi się też znaleźć w Bibliotece Gminnej w Hańsku książkę E. Aisberga "Radio ależ to bardzo proste", w której to książce autor w bardzo prosty sposób, zasadę działania radia. Trochę materiałów zdobyłem też od mojego kolegi Leszka Dzieżbickiego, którego brat Stanisław pracował w zakładach radiowych Eltra w Bydgoszczy i przysyłał mu trochę różnych przedmiotów w tym zestaw edukacyjny jak zbudować radio z klocków (podzespołów funkcyjnych) i jakie jest ich przeznaczenie. Uzbrojony w taką wiedzę, miałem już trochę więcej pojęcia, jak działa radio.

Na przestrojonym radiu Pionier B2 mogłem już robić nasłuchy, radioamatorów krótkofalowców teoretycznie z całego świata. Nie pamiętam jakie stacje udało mi się usłyszeć, ale trochę posłuchałem, pomiędzy różnymi zajęciami w pracach w gospodarstwie rolnym. Byłem najstarszym dzieckiem w rodzinie, więc miałem sporo obowiązków.

Tak właśnie, wyglądały moje pierwsze przygody z radiem, które w późniejszym czasie bardzo mi się przydały, tworząc niezłe podstawy teoretyczne do nauki bardziej skomplikowanych zagadnień. Ciągłe poszukiwania i analiza wyzwoliły we mnie cechy charakteru, które chyba procentowały w późniejszym okresie.

Później była służba wojskowa, fajnie bo w jednostce łączności. W czasie szkolenia w koszarach, bardzo dużo czasu w programie szkolenie było poświęcone na odbiór alfabetu Morse΄a. Chyba codziennie była godzina lub dwie godziny i jeszcze z godzinę po obiedzie na nauce własnej. Niekiedy to aż uszy bolały od niezbyt wygodnych słuchawek typu TA-4. Wymogi były duże, na zakończenie okresu szkolenia, musieliśmy odbierać bezbłędnie, chyba 100 znaków na minutę z ręcznym zapisem. Ćwiczenia odbywały się w coraz szybszym tempie, aż do 125 znaków na minutę, to jednak było już bardzo trudne do odbioru i zapisania, ale 100 znaków chyba zaliczyliśmy na egzaminie końcowym wszyscy.

Oprócz nauki alfabetu Morse`a, drugim ważnym przedmiotem było poznawanie sprzętu łączności. Mieliśmy do poznanie kilkanaście egzemplarzy sprzętu łączności. Trzeba było poznać ich budowę, możliwości taktyczno-techniczne, rozstawianie w terenie, konserwację itp. W czasie pracy na urządzeniach łączności a właściwie w przerwach na odpoczynek, lub dla palących zakurkę, ja jako niepalący włączałem odbiornik na częstotliwości pasm krótkofalowych by ukradkiem trochę posłuchać.

Następne lata, były dla mnie bardziej łaskawe. Z klubu SP4KJB wypożyczyłem odbiornik (a właściwie namiernik) typu R-305 (bardzo podobny do odbiornika R-311), na którym robiłem nasłuchy pod znakiem SP4 6284. Przez czternaście miesięcy bycia nasłuchowcem uzyskałem potwierdzenia kartami QSL z 30 krajami.

Następny etap to było zdanie egzaminu na świadectwo uzdolnienia w dniu 07.11.1971 roku co dawało niejako przepustkę o ubieganie się o zezwolenie operatorskie (licencję).

Dzień 09.06.1972 roku, był dla mnie dniem przełomowym, ponieważ w tym dniu uzyskałem zezwolenie operatorskie i znak SP4FVQ. W dalszym ciągu dysponowałem wypożyczonym z klubu odbiornikiem R-305 i do kompletu zrobiłem sobie prosty nadajnik telegraficzny.

Niesamowitym osiągnięciem było kupno od kolegi krótkofalowca z Zegrza odbiornika wycofanego z wojska typu R-250M. Sam transport był dosyć kłopotliwy, ponieważ odbiornik miał swoją wagę i wymiary. Początkowo odbiornik chciałem przewieść Fiatem 126p, ale nie udało się, musiałem poprosić o pomoc transportową kolegę, który jeździł w stronę Warszawy większym samochodem. Po otrzymaniu tego monstrum, zaczął się etap przywrócenia odbiornika R-250M do pełnej sprawności. Jak wspomniałem, odbiornik był wycofany z wojska, więc jakkolwiek był kompletny to jego stan był bardzo słaby. Oczywiście dało się na nim odbierać, ale głównym mankamentem był problem precyzyjnego dostrojenia się do odbieranej stacji. Przyczyna tkwiła w tym, że na rotorach kondensatorów zmiennych był zastosowany specjalny smar, który po kilkudziesięciu latach użytkowania stwardniał a tym samym nie spełniał swojego zadania. Objawiało się to trzaskami przy przestrajaniu a nawet zaniku słuchanej stacji. W tej sytuacji zbudowałem specjalny wysięgnik, którym przy pomocy waty i nafty wymywałem wspomniany smar. Praca była niezwykle czasochłonna, ponieważ najpierw trzeba było wymontować kondensatory z bloku w.cz. odbiornika a następnie na aż ośmiu rotorach delikatnie usunąć smar. Zrobiłem to ale prace trwały z przerwami chyba z miesiąc. Następnym etapem było pozyskanie odpowiedniego smaru i nałożenie go na rotory kondensatorów zmiennych. Udało się zdobyć odpowiedni smar i zastosować go. Następnie dobór i wymiana lamp inne zabiegi kosmetyczne i odbiornik działał jak nowy. Dorobiłem też specjalne moduły do możliwości pracy w paśmie 10m, w oryginale odbiornik nie posiadał tego pasma, ponieważ pracował tylko w zakresie od 1,5-25,5MHz. Czy było warto włożyć tyle ciężkiej pracy, sam zadaje sobie to pytanie. Chyba tak ale ktoś kto zna ten odbiornik albo przynajmniej go widział, pomyśli sobie że trzeba być szaleńcem żeby porwać się w warunkach domowych remontu takiego odbiornika.

Nadajnik kupiłem od śp. Andrzeja SP2FXI, był to nadajnik homodynowy firmy Halikrafters typu HT-44. Wyżej wymieniowy zestaw w połączeniu z antenami dipolowymi dawał mi niezłe możliwości pracy na pasmach.

Największa moja aktywność przypada na przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy to dysponowałem już lepszymi urządzeniami i antenami. Z dniem 04.06.1992 z numerem 505/R zostałem kandydatem do SP DX klubu, a z dniem 22.03.1993 roku zostałem przyjęty na członka SPDX klubu z ówczesnym stanem 130 krajów.

Druga połowa lat dziewięćdziesiątych i lata następne, trochę zmniejszyły moją aktywność krótkofalarską z różnych przyczyn, głównie problem z montażem anten na bloku.

Od dniu 11.07.2001 roku pracuję pod znakiem SP8FO.

Dużo satysfakcji zawsze dawało mi konstruowanie różnych urządzeń krótkofalarskich, zacząłem do wykonania konwertera do odbiornika, nadajnika telegraficznego, później był TRX według SP5WW, kilka wcieleń Bartka, wzmacniacz mocy na lampach GU-50, trochę anten itp.

Ogólnie muszę stwierdzić, że moja aktywność krótkofalarska przez już prawie 47 lat pracy na pasmach, jakkolwiek niezbyt duża, dawała mi bardzo dużo satysfakcji. Starałem się zawsze umiejętnie pogodzić obowiązki zawodowe, rodzinne itp. ważąc starannie priorytety życiowe. Codziennie jednak, choć na chwilę włączam radiostację by przynajmniej posłuchać co dzieje się na pasmach. W każdym miesiącu biorę udział w kilku zawodach.

Od 1978 roku z niewielkimi przerwami, jestem członkiem Polskiego Związku Krótkofalowców.

Wielkim zaszczytem i przyjemnością, było przyjęcie mnie do grona Członków SP OTC z numerem 382, dnia 24.04.2019 roku. Tym bardziej było to miłe, że o powyższym poinformował mnie telefonicznie Prezes Zarządu SP OTC Grzegorz SP3CSD.

 

Franciszek Onyszko SP8FO

SP5DZC Przygoda z radiem

Jan Walaszkowski - SP5DZC

Urodziłem się 13 lutego 1931 roku w Starachowicach. Miałem 7 lat, gdy mój Ojciec kupił i zainstalował pierwsze w naszym domu radio. Wtedy radio traktowałem tylko jako atrakcyjny przedmiot dostarczający rozrywki. W 1939 roku, po zajęciu Polski przez wojska hitlerowskie, okupant nakazał oddanie odbiorników radiowych.

W tym miejscu, młodszemu pokoleniu warto przypomnieć, że w czasie okupacji hitlerowskiej posiadanie odbiornika lub nadajnika radiowego było zabronione i bardzo surowo karane nawet osadzeniem w obozie koncentracyjnym, co bardzo często kończyło się śmiercią.

Mój Ojciec zdecydował się radio zniszczyć. Prawdziwy szok przeżyłem, gdy patrzyłem jak rozbijał radio i jak głęboko zakopuje resztki w ogrodzie. Myślę, że to zdarzenie pozostawiło pewien ślad w mojej pamięci, ale to nie był jeszcze decydujący bodziec do zainteresowania się radiem.

W 1943 roku losy wojny rzuciły mnie wraz z rodziną do Opoczna, gdzie w 1944 ukończyłem szkołę podstawową i uczęszczałem na tajne komplety nauczania przygotowujące do szkoły średniej.

W 1944 roku na strychu domu w którym nas zakwaterowano znalazłem wydaną w 1927 roku książkę RADIOTECHNIKA DLA WSZYSTKICH. Początkowo z ciekawości a stopniowo z rosnącym zainteresowaniem czytałem strona po stronie bardzo przystępnie napisaną książkę i starałem się jak najwięcej zrozumieć. Dziś oceniam, że to miało decydujący wpływ na moją przygodę z radiem.

17 stycznia 1945r nastąpiło wyzwolenie Opoczna spod okupacji niemieckiej. Cofające się w ogromnej panice wojsko pozostawiło wiele sprzętu w tym różnego typu radiostacje. Kierując się bardziej instynktem i chęcią posiadania niż fachową wiedzą, wspólnie z kolegami „zabezpieczyliśmy” kilka egzemplarzy.

Od wczesnej wiosny 1945 roku uczęszczałem do Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego w Opocznie gdzie fizyki uczył profesor Pasierbiński w czasie Powstania Warszawskiego żołnierz AK i łącznościowiec. To On, gdy dowiedział się o moich zainteresowaniach, dopingował mnie do pogłębiania wiedzy i praktycznego działania. Pod Jego kierunkiem, wykorzystując części z „zabezpieczonych” poniemieckich radiostacji, w 1946 roku zbudowałem na lampach RV2,4P700 i RL2,4P2 prosty bateryjny odbiornik z dodatnim sprzężeniem zwrotnym (tzw. „reakcją”). Służył mi on długi czas, między innymi, do nasłuchów stacji amatorskich na falach krótkich w pasmach 7 i 14MHz.

Po pewnym czasie rozszyfrowałem co oznaczają powtarzane przez nadawców kilkakrotnie G2ABC czy SM5XYZ. Zapisywałem z coraz większym zainteresowaniem usłyszane nowe kraje stając się w ten sposób zupełnie nieświadomie nasłuchowcem. Nieświadomie, gdyż moja wiedza o krótkofalarstwie była skromna a kontakty z doświadczonymi przedwojennymi krótkofalowcami bardzo utrudnione ze względu na odległości – ciągle mieszkałem w Opocznie oddalonym od Łodzi czy Warszawy o ponad 100km.

W roku 1946 ukazał się pierwszy po wojnie miesięcznik RADIO DLA TECHNIKÓW I AMATORÓW, którego byłem stałym czytelnikiem aż do jego zamknięcia (chyba na początku lat 50 – tych). Gromadziłem również katalogi i wydawnictwa fachowe, początkowo poniemieckie a później wydawane w kraju prawie wszystkie książki poświęcone naszemu hobby. Niektórych autorów poznałem osobiście. Książki z ich dedykacjami zajmują honorowe miejsce w mojej „podręcznej” fachowej biblioteczce.

1 września 1945 roku wstąpiłem do ZHP do drużyny im. Władysława Jagiełły w Opocznie. Byłem Kronikarzem i Sekretarzem Drużyny a w latach 1949 – 1950 Sekretarzem Komendy Hufca ZHP w Opocznie.

Po zakończeniu wojny wzrosło bardzo zapotrzebowanie społeczeństwa na odbiorniki radiowe. W pierwszych miesiącach źródłami zaopatrzenia byli szabrownicy penetrujący Ziemie Odzyskane i żołnierze Armii Czerwonej wracający z Niemiec do domu. W przypadku tych ostatnich walutą były butelki samogonu lub zegarki. Tak kupione radia prawie zawsze wymagały przeglądu lub remontu, otworzyła się więc możliwość dorobienie paru groszy. Klienci bywali czasami kapryśni i wymagający. Pamiętam, jak po kilku dniach właściciel radia zjawia się ponownie i stawiając zreperowane radio na stole mówi: Ono nie odbiera!!. Włączam radio – radio gra. Pytam więc o co tu chodzi ?, a klient na to: Ono gra, ale nie odbiera Londynu. Chodziło oczywiście o radio BBC w języku polskim nadające wiadomości inne od oficjalnych nadawanych przez krajowe rozgłośnie z Kraju. Odbiornik trzeba było trochę przestroić i klient był zadowolony. Bywali również klienci łatwowierni i zdyscyplinowani. Oto skrajny przykład: Siedzimy z kolegą nad reperowanym radiem, gdy zdyszany klient przynosi odbiornik i prosi o stwierdzenie czy da się zreperować. Zaglądamy do środka i widzimy spalony bezpiecznik. Nagle mój kolega, znany dowcipniś, pyta: Abonament Pan zapłacił ?. Klient: Nie. Na to kolega: No tak myślałem, eter Panu wyłączyli, biegnij Pan na pocztę a my zrobimy przegląd radia. Delikwent pobiegł zapłacić abonament a ja wymieniłem bezpiecznik.

Dzieląc czas między naukę, nasłuchy i okazyjną reperację odbiorników radiowych ukończyłem w 1950 roku szkołę średnią i rozpocząłem studia na Wydziale Łączności Politechniki Warszawskiej (obecny Wydział Elektroniki).

Po pomyślnym ukończeniu studiów w 1955 dostałem na Uczelni skierowanie (tzw. Nakaz Pracy) do Centralnego Biura Projektowo Badawczego Budownictwa Kolejowego „Kolprojekt” w Warszawie. Młodsi na pewno nie wiedzą co to był nakaz pracy. Otóż, mówiąc w dużym uproszczeniu, było to według ówczesnych władz „planowane i celowe zagospodarowanie młodych kadr inżynierskich zgodnie z potrzebami socjalistycznej gospodarki”.

Początkowo mieszkałem w hotelu pracowniczym z moim nieodłącznym odbiornikiem nasłuchowym i ciągle miałem kłopoty z odbiorem CW. Dopiero Armia zadbała abym doszlifował telegrafię, gdyż po roku pracy powołano mnie na kilkumiesięczny kurs doskonalenia rezerwy oficerów łączności LWP. Po kursie nadawałem kluczem sztorcowym i odbierałem tekst mieszany (literowo – cyfrowy) z szybkością 16 - 20 grup/minutę.

Niedługo po tym, z inicjatywy kolegi Henryka Paszkowskiego - SP5HP (sk), przy biurze w którym pracowałem, powstał klub LOK - SP5PKP. Prezesem klubu został SP5HP. Współpracowałem z Nim między innymi przy kompletowaniu sprzętu i konstrukcji nadajnika klubowego. Przez wiele lat byłem jednym z operatorów stacji klubowej a także Wiceprezesem bardzo aktywnego w tym czasie Klubu.

Za namową Prezesa SP5HP wstąpiłem do PZK i uzyskałem znak nasłuchowy SP5-1234. Po odbyciu stażu nasłuchowego i zdaniu egzaminu przed Komisją, której przewodniczył kolega Wacław – SP5WL, w dniu 27.10.1969 otrzymałem licencję i znak SP5DZ.

Klub działał prężnie, radiostację SP5PKP można było usłyszeć na pasmach prawie codziennie. Musiało to „kogoś” zaniepokoić o czym świadczy rozmowa, którą przeprowadził jeden z członków Dyrekcji z Prezesem SP5HP i ze mną. Dyrektor: „ Jest taka delikatna sprawa. Złożył mi wizytę pewien energiczny Pan i upewniał się czy aby klub jest dobrze nadzorowany. Zwrócił mi uwagę, że biuro wykonuje bardzo często dokumentacje poufne a nawet tajne a w klubie prowadzi się łączności przeważnie w języku angielskim i nie wiadomo z kim. Dalej powiedział On, że oczywiście niczego nie podejrzewa, ale niedobrze by było gdyby jednak coś było inaczej. Proszę was Koledzy weźcie to pod uwagę”. Podziękowaliśmy za informację i uspokoiliśmy Dyrektora żeby się nie martwił zapewniając, że wszystko jest OK.

Do czasu rozwiązania klubu, co nastąpiło w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, SP5PKP skupiał a także wychował wielu młodych krótkofalowców.

Przypomnę kilka znaków: SP5CPY – Andrzej, SP5BMP – Janusz, SP5DZD – Józek, SP5AAW – Tadeusz (wyemigrował do Australii), SP5ADG - Zbyszek (mój bardzo dobry znajomy - pracuje i działa w Kanadzie jako VE3CTL),SP5DBR – Waldek ( pracuje i działa w USA jako N4PL), SP5ATS – Włodek, SP5ECZ – Irek (sk). Znaków kilku innych Kolegów nie pamiętam – przepraszam, ale cóż wiek robi swoje.

Pod własnym znakiem rozpocząłem pracę w eterze w końcu 1969r po modernizacji i uruchomieniu okazyjnie odkupionego od SP5ATS lampowego pięciopasmowego nadajnika KF, pracującego z modulacją AM i CW z mocą 50W. Nadajnik umieszczony był w obudowie radiostacji RBM1. W drugiej takiej samej obudowie mieścił się zasilacz. Odbiornikiem był wypożyczony z klubu demobilowy lampowy USP-2. Mieszkałem wówczas w Warszawie przy ulicy Przechodniej na 8 piętrze. Z okna do drzewa zawiesiłem antenę LW 40 m. Pierwsze QSO pod własnym znakiem przeprowadziłem w dniu 09.11.1969 z kolegą klubowym Andrzejem SP5CPY.

Rok później, mimo znacznej wagi sprzętu, zorganizowałem miesięczną symboliczną ekspedycję do „źródeł”, do mojej Rodziny w Opocznie i pracując tam pod znakiem SP5DZC/7 byłem pierwszą stacją dającą z tego powiatu punkty do dyplomu SPPA. Później moje letnie ekspedycje stały się tradycją. Pracowałem kilka razy jako SP5DZC/1 (Darłówek, Dąbki, Rowy, Okole), SP5DZC/2 (Dębki, Krynica Morska), SP5DZC/4 (Wojciechy), SP5DZC/5 (Józefosław).

W 1972 zmieniłem QTH. Przeprowadziłem się na ulicę Grzybowską do mieszkania na pierwszym piętrze. Uzyskałem zgodę administracji na zainstalowanie na dachu na 16 piętrze anteny GP7. Z okna do słupa ulicznej latarni oświetleniowej powiesiłem LW 40m.

Po powrocie z kilkumiesięcznej praktyki w LM Ericsson w Szwecji, kupiłem okazyjnie w 1975 roku fabryczny pięciopasmowy nadajnik firmy KENWOOD (Trio) TX-310 sterowany VXO. Aby w pełni wykorzystać możliwości tego urządzenia dobudowałem w obudowie TX tranzystorowo – lampową część odbiorczą oraz zewnętrzne VFO i w ten sposób stałem się posiadaczem pierwszego własnego transceivera SSB o mocy wyjściowej 10W. Ponieważ, po doświadczeniach z emisją AM, wydawało mi się, że 10W SSB to mało – zbudowałem wzmacniacz liniowy na dwóch GU50 sterowanych w katodzie.

Po ogłoszeniu stanu wojennego zdeponowałem sprzęt w wyznaczonym przez władze magazynie spodziewając się, że nie potrwa to długo, jednak myliłem się bardzo. Zniecierpliwiony, głodny wiadomości co się dzieje na pasmach, korzystając z tego, że moja niezawodna antena – LW 40m jeszcze wisiała, odkurzyłem i podczas letniego urlopu 1982 uruchomiłem mój poczciwy stary odbiornik nasłuchowy. Nasłuchy prowadziłem ponad miesiąc. Zaniechałem po tym jak zjawili się u mnie, prawdopodobnie zwabieni wiszącym LW, dwaj panowie ze Służby Bezpieczeństwa , którzy po przeszukaniu doradzili mi abym antenę zdemontował, co szybko wykonałem.

Po pewnym czasie „znajomi” panowie zjawili się ponownie, chyba po to aby sprawdzić czy czegoś nowego nie wykombinowałem bo z dachu budynku, w którym mieszkam, dwa dni wcześniej pracowała przenośna radiostacja „Solidarność”. Ponownie dokonali przeszukania, nic nie znaleźli. Napędzili mi jednak trochę strachu i na wszelki wypadek zdemontowałem mój odbiornik. Pozostały tylko lampy i kondensator strojeniowy. W drugiej połowie 1983 roku, zgodnie z zarządzeniem, złożyłem w PIR „Kartę aktualizacji zezwolenia na posiadanie i używanie amatorskiej radiostacji indywidualnej”. W odpowiedzi, bez jakiegokolwiek pisemnego uzasadnienia, zostałem poinformowany, że zezwolenia nie otrzymam. Myślę, że „maczali tu palce” dwaj panowie, którzy odwiedzali mnie wcześniej. Od tej decyzji odwołałem się do Głównego Inspektoratu PIR, który po ośmiu miesiącach odwołanie uwzględnił i wydał upragnione Zezwolenie.

W 1989 roku kupiłem mój pierwszy fabryczny TRX Icom IC-725 a w następnych latach: 1993 – Icom IC-718, 1998 – Yaesu FT- 997A, 2011 – Yaesu FT-950 i w 2020 – Yaesu FT991A. Te dwa ostatnie oraz anteny GP7 i LW40m stanowią obecne wyposażenie mojej stacji. Wcześniejsze TRX’y odstąpiłem początkującym krótkofalowcom.

Czy jestem aktywnym krótkofalowcem? Sądzę, że tak. Przeprowadziłem ponad 70000 QSO różnymi technikami na dostępnych pasmach KF. Mimo zaawansowanego wieku (90 lat) biorę wciąż czynny udział w wielu Zawodach. Również sponsoruję niektóre Zawody drobnymi upominkami. W rewanżu otrzymuję pamiątkowe dyplomy z podziękowaniami.

Od 07.10.2009 do 30.12.2010 pod znakiem okolicznościowym SP65DZC podsumowałem moją 65 letnią przygodę z radiem. w 2013 roku firma Bombardier Transportation Rail Engineering Sp. z o. o. (w której założeniu aktywnie uczestniczyłem) obchodziła 20-lecie. Z tej okazji pracowałem pod znakiem okolicznościowym 3Z20RE a pięć lat później jako 3Z25RE. W roku 2014 znalazłem Sponsora co umożliwiło polskiej grupie FIRAC zorganizowanie krótkofalarskich dni kolejarza. W tym dniach byłem aktywny jako SN2014DK.

W swoim dorobku posiadam także kilka udanych konstrukcji sprzętu KF (PA, QRP).

Nie kolekcjonuję dyplomów ale przez te 52 lata uzbierałem ich sporo. Poniżej kilka przypadkowo wybranych a wśród nich najstarszy – ZIEMIA BYDGOSKA – rok 1974 a także MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ DZIECKA – 1.12.1980 ostatni z „minionego okresu”.

Mam również kilka dyplomów międzynarodowych uzyskanych za pośrednictwem www.eQSL.cc

Poza PZK jestem członkiem Polskiej Grupy FIRAC, SP-OTC oraz Rag Chewer’s Club.

Czy czuję się człowiekiem spełnionym ? Tak czuję się człowiekiem spełnionym zarówno rodzinnie jak i zawodowo.
Blisko 60 lat temu ożeniłem się. Miałem wspaniałą, rozsądną, wyrozumiałą i akceptującą moje hobby Żonę. Dochowaliśmy się dwójki dzieci (syn i córka) i doczekaliśmy dwóch wspaniałych dorosłych już wnuczek.

A zawodowo? Jak wspomniałem wcześniej z tzw. Nakazem Pracy trafiłem do Kolprojektu w Warszawie. Osiągałem kolejne stanowiska od asystenta projektanta do kierownika pracowni. Wykonałem szereg poważnych opracowań projektowych dla wielu znaczących inwestycji jak między innymi elektryfikacja linii kolejowej Warszawa – Gdynia czy Centralna Magistrala Kolejowa.

Czynnie uczestniczyłem we wdrażaniu kolejnych systemów urządzeń sterowania ruchem kolejowym i jestem współposiadaczem kilku patentów w tej dziedzinie.

Za pionierskie zespołowe opracowanie i wdrożenie programu umożliwiającego projektowanie tablic zależności dla stacyjnych urządzeń zabezpieczenia i sterowania ruchem kolejowym przy zastosowaniu pierwszego polskiego lampowego komputera ZAM-2 otrzymałem w 1968 roku Wyróżnienie Naczelnej Organizacji Technicznej.

W drugiej połowie lat 80-tych w Kolprojekcie pojawiły się pierwsze komputery. Na zdjęciu w tle widoczny jest Commodore 128 jeden z pierwszych w mojej pracowni. Commodore 128 dysponował tylko 128 kB pamięci operacyjnej, 48 kB pamięci ROM i stacją dyskietek 5,25”. Mimo tego dzielnie wspomagał mnie w prostych ale pracochłonnych pracach projektowych i w prowadzeniu pracowni. Pisząc to widzę w wyobraźni uśmiechy na twarzach młodzieży siedzącej przed „wypasionym” sprzętem czytającej te wspomnienia i jednocześnie uświadamiam sobie jak wielkiego postępu technicznego byłem aktywnym uczestnikiem. W Kolprojekcie przepracowałem 37 lat. Gdy w 1993 roku opuszczałem firmę moja pracownia dysponowała już niezłymi PC-tami.

W latach 80-tych aktywnie działałem w Stowarzyszeniu Elektryków Polskich. W 1987 roku otrzymałem Srebrną Odznakę Honorową SEP a w roku 1988 uzyskałem tytuł Rzeczoznawca SEP.

W styczniu 1993 objąłem stanowisko Prezesa Zarządu utworzonej w tym czasie Spółki ABB Rail Engineering Ltd. (obecnie po zmianie udziałowców Bombardier Transportation Rail Engineering Polska Spółka z o.o.). Działalność Spółki jest związana z techniką transportową, a szczególnie z komputerowymi systemami bezpieczeństwa dla sterowania i automatyzacji w transporcie kolejowym. Aktywnie uczestniczyłem w adaptacji i wdrożeniu pierwszego na sieci PKP komputerowego systemu zabezpieczenia i sterowania ruchem pociągów EBILOCK. W roku 1999 zrezygnowałem z funkcji Prezesa Zarządu Spółki i przeszedłem na emeryturę pozostając w firmie do 2016 roku jako konsultant.

Czy moje 60 lat pracy zostały docenione ? Uważam, że tak. Zostałem uhonorowany wieloma dyplomami, nagrodami oraz odznaczeniami resortowymi i państwowymi. Najbardziej cenię sobie Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla rozwoju transportu kolejowego oraz Odznakę Honorową Zasłużony dla transportu Rzeczypospolitej Polskiej , które otrzymałem na wniosek nowego Zarządu Spółki. Jest to dla mnie nie tylko ocena przez najbliższe otoczenie mojego dorobku, ale również podsumowanie mojej pracy zawodowej.

W wywiadzie, który ukazał się w Świat Radio (Grudzień 2016 strony 46 – 49 „Janek SP5DZC wspomina”), zapytany przez Redaktora Andrzeja SP5AHT o moją aktywność krótkofalarską, opisałem swoje dokonania kończąc: Mam nadzieję, że Opatrzność będzie łaskawa i w 2021 r. uda mi się uczcić krótkofalarski jubileusz moich 90 urodzin pod znakiem SP90DZC.

Dziś wypada podziękować Opatrzności za to, że spełniły się moje odważne plany.

Czy jestem zadowolony z tego, że wybrałem takie hobby? Oczywiście tak !!! Gdybym mógł cofnąć się o te kilkadziesiąt lat postąpiłbym tak samo.

Janek – SP5DZC

Warszawa - Maj 2021

 

SP7CKG

Czesław Miszczak SP7CKG

Moje zainteresowanie krótkofalarstwem i późniejsze zgłębianie tajników naszego wspaniałego hobby zawdzięczam mojemu przyjacielowi SP5CGL (obecnie VE3CNY), którego poznałem w 1965 roku na obozie wędrownym po Ziemi Lubuskiej. Zobaczyłem wówczas wykonany przez niego odbiornik tranzystorowy „Ryś”, którego notabene ja również składałem na podstawie broszury zakupionej w „Składnicy Harcerskiej” z serii „Zrób to sam” i nie mogłem wtedy go uruchomić. Tak zawiązała się między nami przyjaźń, która przetrwała do dzisiaj. Jak się później okazało jego pasją było również krótkofalarstwo. Odwiedziłem go w Milanówku gdzie mieszkał, wówczas przekazał mi materiały do nauki telegrafii, również wskazówki jak wykonać własnoręcznie telegraficzny klucz sztorcowy, którego zobaczyłem u niego po raz pierwszy na własne oczy! Kopalnią wiedzy okazała się również polecana przez niego książka znanego krótkofalowca SP5QQ ”Amatorskie urządzenia krótkofalowe i ich obsługa”. Moim pierwszym klubem, z którym się związałem był SP7KAN, gdzie zdobywałem dalszą wiedzę krótkofalarską. Tam poznałem świetnego telegrafistę Romana SP7CNP (obecnie SP1S), za jego namową rozpocząłem kurs telegrafii (który między innymi on właśnie prowadził), czego efektem było otrzymanie licencji w 1967 roku. Również pod nadzorem Romana wykonałem swój pierwszy nadajnik (w PA była lampa najpierw 6L6, następnie G-807 i na końcu GU-50) za co jestem mu bardzo wdzięczny. Odbiornik US P (plus konwerter na 14,21,28 MHz produkcji SP7LA), miałem wypożyczony z klubu. Tak oto, zaraz po otrzymaniu licencji przeprowadzałem moje pierwsze tak bardzo wymarzone łączności.


Pamiętam jak by to było wczoraj. Pierwsza moja łączność przeprowadzona została ze stacją SP5BIL. Otrzymaną kartę QSL darzę wielką sympatią. Po latach klub SP7KAN został zmieniony na SP7KQL ,gdzie byłem głównym operatorem i bardzo aktywnie pracowałem w zawodach SP-K zajmując czołowe miejsca. Prowadziłem w klubie i nie tylko, wiele kursów nauki telegrafii. Między innymi jednym z ich uczestników znany dzisiaj w SP i na całym świecie Przemek SP7VC (ex SP7VCK). Pracowałem również jako operator pod znakiem SP0PWA/mm w roku 1969. Była to stacja zainstalowana na tratwie-katamaranie, która płynęła Wisłą z Oświęcimia do Gdańska jako zwiad dziennikarski z okazji 25-lecia PRL. Ja płynąłem w pierwszej części rejsu, to znaczy z Oświęcimia do Dęblina. W drugiej fazie „rejsu” zastąpił mnie Jurek SP5CJU(obecnie VE7CFA) który dalej kontynuował rejs.
 
Więcej informacji z tego rejsu opisał Jurek w książce kolegi Ryszarda SP4BBU „Wywołanie ogólne” W tym czasie również pracowałem pod znakiem okolicznościowym 3Z7CKG, wydanego z okazji 25 PRL! Wielu kolegów z SP pracowało pod 3Z. Na owe czasy był to ewenement, w tych czasach znaki okolicznościowe w SP były rzadkością, w przeciwieństwie do czasów obecnych. Pamiętam, jak po raz pierwszy poczułem się jak prawdziwy DX! Łączności odbywały się błyskawicznie (oczywiście na telegrafii), pile-ap był ogromny. Co prawda taka sytuacja nie trwała długo, bo aż do momentu gdy stacje zorientowały, że to stacje z SP! To były wspaniałe czasy, które wspominam z wielkim sentymentem. Wiele satysfakcji przyniosła mi praca w Zawodach Terenowych Radiostacji Klubowych (SP7KQL/7) na RBM-1, w których również zajmowałem czołowe miejsca, czego dowodem są pozostałe mi tylko cztery puchary z lat 1979,1981,1984 i 1985 - uratowane „od zapomnienia” po likwidacji klubu. W następnych latach, razem z kolegą Andrzejem SP7CSA budowaliśmy swoje pierwsze transceivery lampowe, do których między innymi filtry kwarcowe w układzie Mc Coy’a wykonywaliśmy samodzielnie z kwarców od radiostacji „10 RT” z czasów II wojny światowej, była to radiostacja z czołgów T-34 np. jak w filmie „ Czterej Pancerni i pies” - przestrajając je za pomocą oparów jodu lub pocierając ścianki kwarcu piórkiem z włókna szklanego używanego przez kreślarzy do usuwania tuszu z kalki technicznej. W tamtych czasach, trzeba było sobie radzić na wszystkie możliwe sposoby.
 
Równolegle z moją największą pasją jaką jest krótkofalarstwo, była praca na CB. Nie było to CB jakie jest dzisiaj, to była zupełnie inna ”bajka” W Łodzi pod koniec lat 70-siątych z kolegami pracowaliśmy na radiotelefonach między innymi ECHO, później TUKANY które podłączaliśmy do anteny zewnętrznej. Ponieważ w Łodzi najwięcej kwarców było na 27.070 (10 kanał)i 27.220 (22 kanał, więc dużo rozmawialiśmy właśnie na tych częstotliwościach. Utarło się, że 22 kanał - to był nasz w kanał wywoławczy. Wówczas pasmo CB mieściło się (legalnie) od 26.960 do 27.280 MHz. Jedynymi radiotelefonami, na które ówczesny PIR (dzisiaj UKE) wydawał zezwolenia na stacje tzw. bazowe był „ŻURAW”. Ponieważ udawało nam się taki sprzęt różnymi sposobami zdobywać, to PIR wydawał nam zezwolenia imienne na ten sprzęt. Ponieważ od lat konstruowałem różne urządzenia z racji bycia krótkofalowcem, udało mi się zdobyć dokumentację właśnie od Żurawia i wykonałem kopię płytki drukowanej, którą po uruchomieniu zamontowałem w obudowie metalowej i tak właśnie jako jeden z pierwszych w Łodzi zarejestrowałem ten radiotelefon i otrzymałem znak wywoławczy „Łukasz 34 i 35” o mocy wyjściowej 300 mW. Później w „końcówkę” mocy (hi) wstawialiśmy BSX 59! I moc wzrastała do około 0,5 Wata.!!!. Szlak został przetarty i wielu kolegów mogło legalnie uzyskać zezwolenia na urządzenia własnej roboty. Takiego „Żurawia” 3-kanałowego w wersji samochodowej używałem długi okres czasu wraz z anteną tzw. helikalową wykonaną własnoręcznie ze szczytówki wędki, podpatrzoną u kolegi, który przywiózł ją z Niemiec. Dzięki wiedzy krótkofalarskiej udało mi się ją zestroić za pomocą GDO. Jak i antenę bazową 5/8 „Super 16” (szesnaście przeciwwag o długości 1,2m – chyba stąd nazwa tej anteny) i cewce wydłużającej wykonanej z rurki miedzianej o fi 6 mm. i karkasie fi 100 mm. Na której pracuję do dzisiaj zarówno na CB jak i na pasmach 14,18,21,24 i 28 MHz!!!. jako uzupełnienie anten „drutowych” Z kolei, pod koniec lat 80-tych byłem jednym z założycieli Stowarzyszenia Użytkowników CB Radia w Łodzi, które przekształciło się w PL - CB Radio i objęło już teren całej Polski. Przyznano wówczas częstotliwości dalej - aż do 27.400. Uruchomiono tzw. kanał ratunkowy na kanale „9”,który zanikł po uruchomieniu telefonii komórkowej i funkcjonujący do dzisiaj kanał tzw. drogowy tj. „19”. Natomiast kanał 28 został przyjęty przez PL-CB Radio jako wywoławczy. Tak oto zakończyły się czasy konstrukcji sprzętu hm, ponieważ PL CB Radio sprowadzało sprzęt z zachodu. Pamiętam, jak po raz pierwszy zobaczyliśmy radiotelefon „Prezydent HARY” o mocy 4 W - jaki mały gabarytowo to było miłe doznanie. Następnie zakupiłem „Prezydenta Jacksona” na którym zrobiłem olbrzymią ilość DX potwierdzonych kartami QSL właśnie na CB emisją SSB jak i CW (na cw kanałem wywoławczym jest częstotliwość 27.500) w przedziale częstotliwości 26.065 do 27.995. W 1990 roku zostałem tzw. dyrektorem na centralną Polskę klubu DX ego „E E”. Częstotliwość klubowa 26.425. znana jako kanał polonijny. Mój znak wywoławczy to „161 EE 35”.W tym czasie powstało u nas w kraju bardzo dużo klubów DX owych. Cały czas propagowałem idee krótkofalarstwa. To właśnie z kręgów naszego Łódzkiego CB wielu kolegów uzyskało licencję krótkofalowca, których „zaraziłem” tym wspaniałym hobby. Dla ciekawości nadmienię również, że na CB (chyba jako pierwszy) prowadziłem kurs nauki telegrafii, między innymi owocem tych poczynań jest kolega Darek SQ7QM. Nadal pracuję na pasmach KF i UKF (na pewno nie tak aktywnie jak dawniej) jak i na CB. Uważam, że jest to dobra droga do propagowania krótkofalarstwa w dobrym tego słowa znaczeniu, chociaż jak w każdej dziedzinie są jakieś „ciemne” strony. Należy więc oddzielić kolegów, którzy tą drogą mogą zapoznać się techniką krótkofalową, od tych pracujących na kanale „19”, reprezentujących niski poziom kultury osobistej, co niewątpliwie wpływa na obecną negatywną opinię o tzw. „Sibistach” wśród naszych kolegów krótkofalowców.
Może zbyt wiele miejsca poświęciłem sprawom CB, ale nie wszyscy wiedzą jakie były początki pasma CB w Polce, szczególnie młodsze pokolenie kolegów.
Kończąc, pragnę wyrazić swoje zadowolenie również z faktu dołączenia do grona wspaniałych kolegów nestorów krótkofalarstwa polskiego skupionych w SP OTC ! Mój n r. klubowy to 310
 


      Czesiek SP 7 CKG

 

A oto niektóre moje konstrukcje:

   
Dwa klucze elektronowe powstałe w różnych okresach
 
miernik pojemności od 1pF do 30 mF  woltomierz lampowy h. w 1976r 
   
zasilacz regulowany 0-30V oraz 0-10A z ogranicznikiem prądowym w pełnym zakresie miernik częstotliwości do 30MHz hm w 1990r