Początki krótkofalarstwa w Bolesławcu

   Krótkofalarstwo ma już ponad stuletnią oficjalną historię. Za jego początek uznaje się rok 1898. W Bolesławcu rozpoczęło się ono w 1963 r. Początki nie były łatwe. Najbliższe kluby krótkofalowców były w Legnicy, Jeleniej Górze i we Wrocławiu. Warunkiem przystąpienia do egzaminu i uzyskania licencji krótkofalowca były: członkowstwo i rekomendacja klubu krótkofalowców Polskiego Związku Krótkofalowców, ZHP bądź LOK. 

Powstanie klubu krótkofalowców i pierwsze licencje

   Szczęśliwie się złożyło, że porozumieli się dwaj byli telegrafisci z wojska. Jeden z Marynarki Wojennej - Jurek Sokołowski - znany bolesławiecki zegarmistrz, drugi Tadek Nenko - z Wojsk Lądowych. Chcieli być krótkofalowcami - więc musieli mieć klub. Mogli wstąpić do klubu w innym mieście, ale oni postanowili, że założą go na miejscu. Udali się więc do Komendy Hufca ZHP, gdzie uzyskali poparcie i pomoc.

   Było to wiosną 1963 r. Dostali do swojej dyspozycji maleńki pokoik na terenie Stanicy Harcerskiej, budynku Komendy Hufca ZHP w Bolesławcu, który znajduje sie w parku koło Liceum Ogólnokształcącego. Założony harcerski klub nie posiadał własnej licencji, gdyż do jej uzyskania niezbędne było zadeklarowanie do jego składu dwu licencjonowanych nadawców. A przecież obaj nie mieli jeszcze licencji. Ale klub powstał i w jednej z sal konferencyjnych Tadek Nenko zaczął uczyć młodzież telegrafii od września 1963 r. Klub pozyskał trochę starego demobilowego sprzętu z wojska i wtedy się zaczęła prawdziwa działalność. 

   Zajęcia w Stanicy Harcerskiej prowadził Tadek Nenko do wiosny 1964 r. Początkowo w tych trudnych zajęciach uczestniczyło około 20 osób. Tadek uczył odbioru telegrafii (odbiór sygnałów nadawanych alfabetem Morsa na słuch) oraz zasad prowadzenia łączności. Radiotechniki uczestnicy musieli się nauczyć sami. Zajęcia odbywały się trzy razy w tygodniu, ale co ambitniejsi ćwiczyli telegrafię w każdej wolnej chwili np. czytając fragment tekstu, np z gazety z użyciem alfabetu Morsa (ta ti ta ti). Jesienią 1963 r. egzaminy państwowe zdali obaj założyciele klubu Jurek Sokołowski i Tadek Nenko, ale w grudniu tego roku trzech młodych uczestników kursu oblało egzamin we Wrocławiu. Ja zdałem egzamin państwowy w maju 1964 r. jako pierwszy uczestnik boleslawieckich zajęć.  

   Zdanie egzaminu wcale nie oznaczało uzyskanie natychmiast licencji. Zaczynała się, w dużej mierze nieprzewidywalna, droga administracyjna do otrzymania własnego znaku. Późną  wiosną 1964 r. pojawiła się w Bolesławcu pierwsza licencja Jurka Sokołowskiego ze znakiem SP6AXF. Jurek, nie chcąc tracić czasu na żmudne budowanie radiostacji, nabył demobilowy odbiornik wojskowy oraz samodzielnie zbudowany nadajnik od starszych krótkofalowców z województwa wrocławskiego i zaraz zaczął pracę w eterze. Tadkowi ta droga do licencji znacznie sie wydłużyła, gdyż, widać ówczesne władze potrzebowały więcej czasu na sprawdzenie i „prześwietlenie" jego kręgosłupa politycznego. Tadek Nenko dostał swoja licencję i znak SP6AYT dopiero na jesieni tego roku i - by nie tracić czasu - również nabył odbiornik i nadajnik od kolegów z innych rejonów województwa. Tadek pracował w PSS jako kierowca i pamiętam jak wieszając antenę, na którą zdobył bardzo gruby 3-4 milimetrowy drut, naciągał go przywiązawszy jeden koniec do drzewa, a drugi do zderzaka PSS-owskiego Stara 21. 

  Ja dostałem licencję równocześnie z Tadkiem Nenko - uzyskując znak SP6AYP. Dogoniłem go chyba dlatego, że jako młody uczeń szkoły średniej miałem „kręgosłup polityczny" jeszcze niczym „nie skażony”. W moim przypadku „władza" w osobie dzielnicowego przeprowadziła wywiad środowiskowy wśród sąsiadów i było po wszystkim.

   Stanica Harcerska była znakomitym miejscem dla uprawiania krótkofalarstwa - także do jego klubowo-towarzyskiej formy. Nieraz, po nużących zajęciach z telegrafii, rozluźnialiśmy się grając w bilard lub „piłkarzyki". Było to wszystko na miejscu. Stanica Harcerska była w tym czasie czymś więcej niż tylko dużą harcówką. Odbywały się tam spotkania z ciekawymi ludźmi, pisarzami, podróżnikami itp. Pełniła rolę sporego centrum kultury, kto wie czy nie porównywalnego z miejskimi domami kultury. 

Bolesławieccy krótkofalowcy

   Tadek Nenko SP6AYT poświęcał każdą wolną chwilę zajęciom i uczeniu młodych telegrafii. Prowadzenie tych zajęć pozwalało mu zapomniec o żmudnym, codziennym kreceniem kierownicy PSS-owskiego Stara 21 po krętych uliczkach Bolesławca. Te tysiące godzin, które spędzał za kierownica spowodowały, że palce u rąk miał wyraźnie zniekształcone, co nie przeszkodziło mu mimo to być bardzo dobrym telegrafista prowadzącym łączności głównie szybką telegrafią. 

   Było dla mnie ogromnym zaszczytem, że ja, jego uczeń, wiele lat później rekomendowałem swojego nauczyciela do najbardziej ekskluzywnego klubu krótkofalowców SPDXClubu, a dosłownie tuż przed jego śmiercią do klubu „starych" krótkofalowców SP OTC (Old Timers Club). Jego marzeniem było dożyć zrobienia łączności z 300 krajami Świata. Zabrakło naprawdę bardzo niewiele. Na jego nagrobku, najważniejsze napisy oprócz nazwiska to znak SP6AYT i informacja, że był członkiem SPDXC.

   Jurek Sokołowski SP6AXF - znakomity telegrafista. Zaraz po uruchomieniu swojej stacji zaczął ją rozbudowywać i intensywnie pracować w eterze. Uczestniczył w wielu zawodach krótkofalarskich osiągając bardzo dobre miejsca. Jednak praca zawodowa (był cenionym zegarmistrzem udzielającym się społecznie w kręgach cechowych), powodowała, że po jakims czasie zwolnił tempo, by w końcu „zawiesić klucz na kołku". Widywaliśmy sie czasami gdy przyjeżdżałem do Bolesławca, wspominaliśmy dawne czasy, ale w eterze już się nigdy więcej nie usłyszeliśmy.  

   Trzecim byłem ja. Gdy otrzymałem upragnioną licencję zaczęły się „schody". Jako, że byłem średnio zaawansowanym radioamatorem oraz nie mając „kasy" musiałem cały mój krótkofalarski sprzęt zbudować samodzielnie. Miałem więc licencje, ale nie miałem stacji. Zacząłem ją więc powoli budować. Pierwszą w życiu łączność przeprowadziłem od razu pod swoim znakiem,  na stacji Tadka SP6AYT w dniu 23 listopada 1964 r. ze stacją z Czechosłowacji – OK1KLC. Tadek stał nade mną i przejmował się moją łącznością co najmniej tak samo jak ja. Zaraz potem zrobiłem jeszcze dwie łączności, jedną z Litwą i jedną z NRF. 11 grudnia 1964 r. odwiedziłem Jurka SP6AXF w jego zakładzie zegarmistrzowskim. Dał mi wtedy klucz od mieszkania, które mieściło się w bloku po drugiej strony ulicy Prusa i powiedział: idź włącz stację z rób łączności. To było dopiero przeżycie. Nikt nie stał nade mną; nie mogłem liczyc na żadną pomoc, podpowiedź. Właczyłem odbiornik i nadajnik, nastroiłem i zawołałem, oczywiście Morsem CQ (wywołanie ogólne). Zawołała mnie stacja niemiecka z Wiesbaden DJ1MU. Mój korespondent, Paul, jak się po wielu latach dowiedziałem podczas osobistego spotkania własnie w Wiesbaden w 1981 r. roku, przeprowadził ze mną wówczas swoją pierwszą samodzielną łączność. Coś niesamowitego. Ja miałem do tego momentu tylko trzy łączności ale ta była też praktycznie na swój sposób pierwsza, bo bez nadzoru, całkowicie samodzielna. Swoją, kolejną pierwszą łączność, bo już na własnym, skonstruowanym przez siebie nadajniku przeprowadziłem dopiero 22 lutego 1965 r. roku ze stacją UB5KDI z Ukrainy, z Dniepropietrowska. W odróżnieniu od dosyć typowego schematu jakim było: czeladniczenie w klubie, budowa nielegalnego nadajnika i nielegalna praca w eterze oraz robienie legalnych łączności w klubie pod klubowym znakiem - niczego z tych rzeczy nie doświadczyłem. 

   W grudniu 1979 r. zostałem członkiem SPDXC. Wygrałem kilka razy, w różnych kategoriach zawody SPDXContest, a w największych światowych zawodach WWDXContest raz byłem pierwszy i raz drugi na świecie. W zawodach IARU Championship kierowany przeze mnie od 2000 r. zespół reprezentujący Polski Związek Krótkofalowców zajął kilka razy miejsca drugie i trzecie. Dziś jestem prezesem SPDXClubu, a w swojej gminie Oława (gdzie mieszkam) staram się wspomagać i szkolić młodych kandydatów na krótkofalowców by zapewnić im to, czego mi w tamtych trudnych czasach brakowało. Udało mi się doprowadzić do tego, że dwóch moich wychowanków już w wieku 13 lat puka do drzwi SPDXClubu. Dodam, że będą oni pierwszymi niepełnoletnimi jego członkami. 

   Kazimierz Kubrak SP6BHE uzyskał licencję i zaczął pracę w eterze w 1965 r. Znakomity konstruktor - wiekszość czasu spędzał na budowie i modyfikacji swoich urzadzeń krótkofalarskich. Jego fachowa pomoc była nieoceniona. Pomógł swoim doświadczeniem, radą i sprzętem niejednemu młodemu kandydatowi na krótkofalowca. Jego synowie posiadają również licencje krótkofalarskie. Miałem przyjemność spotykać ich czasem w eterze. 

   Piotr Czerwonka SP6CQY – doświadczony radioamator, wczesniej wspierał technicznie Tadka SP6AYT, a potem, gdy zdał egzamin i uzyskał licencję ze znakiem SP6CQY, zaczął wręcz „wypieszczać" jakość sygnału telegraficznego w swoich konstrukcjach. Pracował w warsztacie mechanicznym w mleczarni, a jako człowiek myślący i z dużą wiedzą potrafił to wykorzystać do tego by jego konstrukcje były doskonałe pod względem mechanicznym. Doświadczeni krótkofalowcy doskonale wiedzą jaki wpływ na jakość sygnału radiowego ma dobrze przemyślana i wykonana mechanika nadajnika czy odbiornika. Piotrek zaczął swoje łączności od bardzo trudnego, ambitnego pasma 28 MHz, gdzie osiągał znakomite wyniki. Niestety zdrowie nie pozwoliło mu się dalej rozwijać i klucz jego zamilkł na zawsze. Na jego nagrobku jest uwidoczniona jego życiowa pasja, jest tam jego znak SP6CQY. 

   Aleksander Kubuś SP6BXN, parę lat starszy kolega z Liceum. Zaczynaliśmy razem, ale inne koleje losu spowodowały, że licencję uzyskał dopiero po wojsku. Alek również sam konstruował urządzenia i aktywnie pracował w eterze. Niestety, zdrowie nadszarpnięte prawdopodobnie w czasie słynnej katastrofy 1967 r. (Alek mieszkał w Iwinach i jego dom znalazł się wówczas pod wodą) odbiło się na jego kondycji w latach poźniejszych. Spotkaliśmy się ostatni raz 10 lat później, gdy leżał już w szpitalu we Wrocławiu. Rozmawialiśmy o wstąpieniu do SPDXClubu, ale już niestety nie zdążył. 

   Bolesław Dąbrowa SP6BYS - uczeń naszego Liceum. Licencję uzyskał w roku 1966 albo 1967, ale nic wiecej o jego krótkofalarskich losach oraz co teraz robi dziś nie wiem.

   Marian Stencel SP6JKH - obecnie SP6N. Marian pojawił sie w Bolesławcu, gdy ja byłem juz na studiach albo i później. W Bolesławcu działały już w tym czasie dwa kluby: harcerski SP6ZAD i lokowski SP6KFO. Marian jako zapalony DX-man, pierwszy w Bolesławcu przekroczył 300 krajów i stał się dobrym duchem w naszym krótkofalarskim światku. Zawsze można liczyć na jego bezinteresowną pomoc, a tym którzy odeszli i ich rodzinom Marian zawsze pomagał najbardziej. 

Urządzenia krótkofalarskie

   Brak sprzetu był zawsze problemem tylko bariery są dziś inne.

   W latach 60-tych nie było typowego dla amatorów sprzętu fabrycznego. W poczatku lat 60-tych wojsko, LOK, ZHP pozyskiwało sporo sprzętu demobilowego. Przy pewnej wiedzy i prostym wyposażeniu pozwalało to na adaptację bądź budowę odbiorników czy nadajników do potrzeb krótkofalarskich. Należało tylko każde pozyskane urządzenie - głównie odbiornik - przebudować albo zbudować od podstaw odbiornik, nadajnik, urzadzenia dodatkowe.

   Faktem jest, że wymagania odnośnie sprzętu w tamtych czasach były zdecydowanie mniej surowe jak dziś. Znakomity sprzęt na tamte czasy nie dawałby dziś szans na uzyskanie dobrego wyniku dzisiaj. Poziom zakłóceń, ilość stacji, tłok na pasmach są dziś nieporównanie większe. Do tego dopasowywane są dziś konstrukcje sprzętu dla amatorów. Ilość i wymagania spowodowały, że powstało wiele firm światowych produkujących sprzęt wyłącznie dla amatorów. 

   Problem braku sprzętu wcale jednak nie zniknął. Jak kiedyś wszystko trzeba było zrobić, to mogło to powstać z prawie „byle czego" – wystarczyły: czas, umiejętności i wiedza. Dziś wszystko można kupić, ale pieniadze każdy musi zdobyć sam. Dzisiaj licencje może uzyskac nawet 10-cio latek.

   Dawniej trafiały sie stare radioodbiorniki; rozbierało się je i pozyskane podzespoły służyły budowie kolejnych urządzeń krótkofalarskich. Niestety zdarzały się też wtedy sytuacje, gdy w czasie radosnej rozbiórki niszczyło sie cenną pamiątkę. Do dziś nie mogę sobie darować, że w taki własnie sposób zniszczyłem bezpowrotnie, będacy w doskonałym stanie odbiornik DKE1938 tzw volksampfanger stanowiący dziś „perełkę" kolekcjonerską. Wiele lat potem szukałem i czekałem by stać się posiadaczem takiego odbiornika. W końcu sie udało, ale jego stan nie jest tak dobry jak tamten, który zniszczyłem w połowie lat 60-tych.

   Jak budowałem swój pierwszy sprzęt?

   Jako odbiornik zaanektowałem radioodbiornik rodziców „Tatra", przerabiając go co nieco. W efekcie odbiornik stał do mnie tyłem, bo potrzebne do słuchania stacji amatorskich organy regulacyjne umieściłem z tyłu. Zdjęta była tylna ścianka i wszystko było na wierzchu, a część wisiała na tzw. drutach. Nadajnik zbudowany był na starej części metalowej od jakiegoś przedwojennego odbiornika. Tu opisy na niewiele się zdadzą, bo co parę tygodni powstawał nowy nadajnik lub używany był gruntownie przerabiany. Nadajnik oczywiście nie był obudowany, wszystko łącznie z przewodami wysokiego napiecia było na wierzchu. Najmniejszy problem był z anteną bo dwudziestometrowy kawał drutu się znalazł, powiesiłem go między kominem sąsiada oraz kominem naszego bloku i gotowe. 

   W miarę upływu czasu urządzenia stawały sie coraz lepsze i coraz dokładniej obudowywane. 

   W konstrukcjach mistrzem, był Piotrek SP6CQY, który każdą obudowę i mocowania robił nowe osobiście tnąc, spawając i frezując. W efekcie jego urządzenia nie były nigdy małe i lekkie, ale stabilnościa nie miały sobie równych.

Krótkofalarstwo w dobie internetu

   Zapyta ktoś, czy internet nie zabije krótkofalarstwa? Myślę, że jeszcze nie. Powszechnie dostępna informacja pomaga krótkofalowcom w administrowaniu swoimi łącznościami, ale przede wszystkim w wyszukiwaniu nowych stacji i krajów. Dzięki temu 13-to latkowie w nieco ponad pół roku osiągają to, na co ja sam czekałem 14 lat.

   Dzisiejszy sprzęt dla amatora jest zwykle produkcji fabrycznej. Jego dobre parametry, o jakich się dawniej nawet nie marzyło, zapewnia technika cyfrowa oraz nowoczesne metody projektowania i konstruowania urządzeń radiowych. Jego cena, relatywnie do innych hobby, nie jest aż tak wysoka, niemniej jednak wydatek początkowy na wyposażenie stacji idzie w tysiace złotych. W dawniejszych czasach uczeń szkoły średniej VIII-IX klasy, z demobilu mógł za grosze zbudować stację. Dziś taki sam uczeń gimnazjum nie wyda paru tysiecy złotych na stację amatorską. Dlatego, wśród startujących przeważaja ludzie już jako tako życiowo zorganizowani, mający rodziny i mieszkanie.

   Dawniej blok tzw „demoludu" słabo posługiwał się jezykiem angielskim, bo nie było silnej motywacji do jego nauki. Dziś jak ktoś nie zna angielskiego to dlatego, że sam nie chce. Kiedyś, by zrobić foniczną łączność z Ameryką Południową trzeba było nauczyć się na pamięć podstawowych zwrotów w języku hiszpańskim. Dziś cały świat mówi po angielsku więc problemu językowego nie ma. 

   Pierwszą, najwyżej klasyfikowaną specjalnością jest zdobywanie krajów (DX- y to w skrócie bardzo dalekie łączności). Dawniej zdobycie 100 krajów to już była sztuka, a ci którzy zdobyli ich ponad dwieście trafiali na listy honorowe. Dziś doświadczony radioamator robi tych krajów grubo ponad dwieście w ciągu jednego roku, a niektórzy w ciągu jednych sobotnio-niedzielnych zawodów (patrz: www.janikow.rf.pl - rubryka sport). W Polsce specjalistyczny klub DX-owy o nazwie SPDXC ma już ponad 50-cio letnią historię. 

   Krótkofalarstwo ma też już swoją ponad 100 letnią historię. Nie brakuje i takich co mają w swoich domach muzea sprzętu krótkofalarskiego, a częściej w ogóle radiowego. Ciekawą wirtualną prezentację takich własnych muzeów można zwiedzić na stronie Urzędu Komunikacji Elektronicznej (www.uke.gov.pl szukaj telemuzeum, albo wprost na stronie http://telemuzeum.uke.gov.pl/. W Bolesławcu mieliśmy znanego zbieracza starych odbiorników radiowych – Bohdana Pielińskiego.

SP6T Tomasz Niewodniczański,