Saga braci Odyńców pionierów polskiego krótkofalarstwa

Saga braci Odyńców pionierów polskiego krótkofalarstwa

Stanisław i Janusz Odyńcowie, prekursorzy polskiego krótkofalarstwa i radiofonii urodzili się i dzieciństwo spędzili na Kaukazie. Ojciec pochodził z rodu książęcego OdyniecBargrynowski herbu "Odyniec". Rodzice wyjechali z Warszawy na Kaukaz szukając tam źródeł szybkiego wzbogacenia. Niestety nadzieje te nie spełniły się. Ojciec niespodziewanie zmarł pozostawiając rodzinę w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Wdowa Natalia z dwunastoletnim Stanisławem i siedmioletnim Januszem wróciła do Polski zamieszkując w Warszawie.  Po ukończeniu szkoły średniej Stanisław wyjechał do Paryża podejmując studia na Wydziale Architektury. Z powodu pogarszającej się sytuacji finansowej wrócił do Warszawy kontynuując studia w Szkole Sztuk Pięknych. Trudne warunki ekonomiczne z jakimi borykała się rodzina uniemożliwiły mu ukończenie studiów. Młodzi Odyńcowie imali się różnych zawodów i interesów dążąc do zdobycia majątku i godnej pozycji społecznej. Stanisław odziedziczył po ojcu żyłkę do interesów. W roku 1914 zorganizował wytwórnię kuchenek polowych dla armii rosyjskiej. Przerwane to zostało wkroczeniem armii niemieckiej do Warszawy. Nie zrażony tym zorganizował przedsiębiorstwo odbudowy kościołów. W Polsce niepodległej firmę "Pomet-Polski Metal", która niestety szybko zbankrutowała. Stanisław Odyniec podjął więc decyzję wyjazdu z kraju , udając się do Francji. Janusz został w Polsce. Miał on szerokie zainteresowania techniczne,które później rozwinęły się w ruchu radioamatorskim.  We Francji Stanisław zetknął się ze stawiającą pierwsze kroki szeroko pojętą radiofonią i radioamatorstwem zwanym wówczas "radiofilstwem" i zaczął zgłębiać tajniki tej wiedzy. W tym samym czasie już w niepodległej Polsce, również pojawiły się pierwsze próby tworzenia radiofonii. Szczególnie ważną rolę odegrało tu wojsko skąd rekrutowała sie pierwsza kadra radiotechników i radiooperatorów takich jak np. Janusz Groszkowski - późniejszy pierwszy prezes Polskiego Związku Krótkofalowców. Stanowili oni trzon kadry pracowników radiokomunikacji, radiofonii i powstającego szkolnictwa radiotechnicznego. W dniu 3 czerwca 1924 r. zatwierdzona została przez Senat dawno oczekiwana ustawa "o poczcie telegrafie i telefonie", która stwarzała podstawy do dalszych poczynań. Efektem tego było ukazanie się rozporządzenia Ministra Przemysłu i Handlu w październiku 1924r. w sprawie zakładania, utrzymywania i eksploatowania urządzeń radiotechnicznych oraz w sprawie wyrobu sprzętu radiotechnicznego i handlu tym sprzętem. Na przełomie roku 1923/1924 Stanisław Odyniec wraca do kraju i włącza się w działalność rodzącej się radiofonii. Jednocześnie zawiera zwiazek malżeński z Ludwiką Kaszyn, który przetrwał do roku 1927. Widząc olbrzymie zainteresowanie społeczeństwa radiem, przy braku podstawowej popularnej literatury na ten temat, Stanisław postanowił wraz z bratem Januszem wypełnić tę lukę. We wrześniu 1924r. ukazał się pierwszy numer "Dwutygodnika dla Miłośnków Radjo-Telegrafji i Radjo-Telefonji" pod nazwą RADIO-AMATOR. Redaktorem naczelnym został Stanisław, a wydawcą Janusz Odyniec. Redakcja wówczas mieściła się przy ul Wilczej 20 w Warszawie. Ich nazwiska jako redaktorów i wydawców tego pisma figurowało przez blisko cztery lata. Jednocześnie bracia byli zaangażowani w popularyzację i rozwój ruchu radioamatorskiego w Polsce oraz przy nadawaniu próbnych programów Polskiego Towarzystwa Radiotechnicznego. Pomieszczenia redakcyjne stały się ośrodkiem skupiającym osoby zainteresowane radiem oraz radioamatorstwem. Prowadzone były podstawowe szkolenia z zakresu obsługi aparatów radiowych i instalowania anten oraz budową podstawowych układów radiowych. W związku ze zdarzającymi się coraz częściej trudnościami uzyskiwania zezwoleń od władz na zakładanie radioklubów, redakcja RA opracowała wzorcowy statut radioklubu. Został on zaakceptowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. W oparciu o ten statut powstało wiele klubów w kraju.  Bracia Odyńcowie widząc jakie problemy stwarzały władze państwowe licznie tworzącym się przedsiębiorstwom radiotechnicznym zwołali 19 września 1924r. posiedzenie powołujące do życia Zrzeszenie Przedsiębiorstw Radiotechnicznych w Polsce. Jak się okazało, miało to wielkie znaczenie dla dalszego rozwoju radiofonii i popularyzacji radia w Polsce. Dalszym sukcesem radioamatorów skupionych wokół redakcji RA było powołanie na przełomie marca i kwietnia 1925r. Centralnego Komitetu Polskich Zrzeszeń Radiotechnicznych, będącego naczelną reprezentacją wszystkich stowarzyszeń radiotechnicznych w Polsce.  Bracia Odyńcowie zwrócili również uwagę na potrzebę powołania związku dziennikarzy radiotechnicznych, a także zorganizowania ogólnokrajowej wystawy radiowej. Z każdym dniem powstawały nowe radiokluby, w których zbiorowo słuchano audycji radiowych, gdyż nabycie, posiadanie i używanie indywidualnie odbiornika radiowego, zwanego wówczas "radjostacją odbiorczą", wymagało zezwolenia władz. Początkowo wymóg był taki, że posiadacz odbiornika musiał być osobą pełnoletnią i mieć obywatelstwo polskie. Obowiązywały równierz ograniczenia w stosunku do osób zamieszkałych w piętnastokilometrowym pasie przygranicznym. W celu koordynacji pracy w lutym 1925r. kluby i działający w nich radioamatorzy połączyli się w ogólnokrajowy Międzyklubowy Komitet Radioamatorów.W tym czasie Odyńcowie otrzymali informację z Zachodu, że w Święta Wielkanocne 1925r. w Paryżu odbędzie się Międzynarodowy Kongres Radioamatorów. Natychmiast w lutowym i marcowym RA z 1925r. ukazała się informacja pt. "Miedzynarodowy Kongres miłośników radjo". Omawiała ona szczegółowo zbliżający się Kongres oraz zapraszała do udziału w nim Polaków. Z zapisanych do wyjazdu 12 osób, na Kongres wyjechało 9. Pozostałym przeszkodziły utrudnienia paszportowe. Udział w Kongresie wzięło około 300 osób reprezentujących 25 narodowości. Przy stole prezydialnym zasiadło siedmiu delegatów najpoważniejszych grup narodowościowych radioamatorów . Wśród nich był przedstawiciel Polski - Stanisław Odyniec. Po czterodniowych obradach został jednogłośnie przyjęty statut organizacji IARU, wzorowany na statucie ARRL .W numerze majowym RA z 1925r. ukazało się dokładne sprawozdanie z obrad Kongresu założycielskiego IARU (Miedzynarodowa Unia Krótkofalowców). Kolejne numery coraz więcej miejsca poświęcały "amatorstwu nadawczemu i falom krótkim". W redakcji powstało ogólnodostępne laboratorium radiotechniczne.  W numerze wrześniowym RA z 1925r. St. Odyniec zaproponował rejestrację amatorów nadawców krótkofalowców pracujących bez zezwolenia, bo nie było wówczas regulacji prawnych tego hobby. Opracował też system przydzielania znaków nadawczych stosownie do uchwały Kongresu IARU w Paryżu. Wydrukowane zostały na koszt redakcji pierwsze druki potwierdzenia dokonywanych łączności, czyli popularne karty QSL. Redakcja również pośredniczyła w przesyłkach tych kart. Było to, można powiedzieć , pierwsze Biuro QSL w naszym kraju. Od tej chwili pomieszczenia redakcji stały się ośrodkiem skupiającym czynnych nadawców polskich. Trzeba zaznaczyć, że redakcja posiadała swój znak wywoławczy TPAB. Na łamach RA coraz więcej było zamieszczanych artykułów technicznych, poświęconych krótkofalarstwu. Prowadzona była stała rubryka fal krótkich, gdzie zamieszczano informacje o dokonywanych nasłuchach stacji zagranicznych i przeprowadzanych łącznościach polskich nadawców. Koniec roku 1925 przyniósł sukces polskiego krótkofalowca. Tadeusz Heftman TPAX w dniu 6 grudnia 1925r. przeprowadził pierwszą, potwierdzoną kartą QSL, łączność ze stacją holenderską N-0PM. Data ta jest oficjalną datą początków krótkofalarstwa polskiego! W roku 1926 z inicjatywy RA zorganizowano w Warszawie pierwszą wystawę radiową, na której miał swoją bogatą ekspozycje dział radioamatorski. Były m. in. konstrukcje urządzeń nadawczo-odbiorczych. Wystawili je TPAI, TPAX i TPAV otrzymując wyróżnienia w postaci złotych medali od organizatorów oraz brązowych medali od władz wojskowych. Dział ten cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem zwiedzających w tym także oficjalnych przedstawicieli władz państwowych. Na skutek dużego zainteresowania społeczeństwa wystawą , zostały zorganizowane podobne w innych miastach Polski. Efektem tego był znaczny wzrost zainteresowania społeczeństwa radioamatorstwem i krótkofalarstwem. Przyniosło to wymierne korzyści w postaci powstających nowych radioklubów, a co się z tym wiąże rodzącego się krótkofalarstwa w Polsce. Bracia Odyńcowie działając na polu rozwoju krótkofalarstwa polskiego nie zapominali o rodzącym się polskim "broadcastingu" czyli radiofonii. Brali czynny udział w pracach nad kształtem organizacyjno-prawnym przyszłej polskiej radiofonii. Szczególna rola przypadła tu St. Odyńcowi, który był wówczas jedną z czołowych postaci Polskich Zrzeszeń Radiotechnicznych. Zrzeszenia te walczyły o to, by koncesje radiofoniczne były wydawane podmiotom z przewagą kapitału polskiego. Po długich i żmudnych pertraktacjach z władzami cel został osiągnięty. W dniu 18 sierpnia 1925r. minister Przemysłu i Handlu podpisał koncesję na prowadzenie radiofonii publicznej w Polsce. Koncesjonariuszem została grupa pod nazwą „Polskie Radio”, na czele której stało pięć osób, a wśród nich Zygmunt Chamiec, który odegrał w okresie późniejszym czołową rolę związaną z rozwojem radiofonii polskiej, a także w życiu St. Odyńca. We wrześniowym numerze RA znalazła się informacja na ten temat z komentarzem : "Narodziny radja w Polsce były straszliwie ciężkie, jak chyba w żadnym innym kraju w Europie.". Trzeba powiedzieć, że była to wielka zasługa upartych polskich radiofilów w tym braci Odyńców którzy byli niezmordowanym motorem tego przedsięwzięcia. Regularne audycje Próbna Stacja Radiofoniczna Polskiego Towarzystwa Radiotechnicznego w Warszawie rozpoczęła nadawać od 26 listopada 1925r. Stacja emitowała swój sygnał codziennie od 18.00 do 20.00 na fali 385 m. Zakończyła swoją działalność w eterze 14 marca 1926r. Doskonałym konferansjerem był St. Odyniec prowadząc bardzo często skrzynkę odpowiedzi "listów do radia". Również dużą rolę odgrywał Janusz Odyniec prowadzący sprawy techniczo-administracyjne w PTR. Nowo powstała Spółka Akcyjna Polskie Radio, której dyrektorem został Z. Chamiec zaczęła kompletować dział administracyjny i techniczny Polskiego Radia. Dużym zaskoczeniem dla braci Odyńców, jak i dla innych pracowników PTR, którzy tak ogromny wkład włożyli w podwaliny radiofonii polskiej było całkowite pominięcie przez dyrektora Z. Chamca braci Odyńców przy kompletowaniu personelu Polskiego Radia. Była to klęska życiowa zwłaszcza dla Stanisława Odyńca. Zaważyła ona na jego przyszłym życiu. Na skutek zaistniałych kontrowersji z Z.Chamcem dotyczącej perspektywicznej wizji rozwoju polskiej radiofonii rozwiały się nadzieje Stanisława na odegranie czołowej roli w Polskim Radiu. Podjął on decyzję o emigracji do Argentyny w roku 1928. Został tam wykładowcą na Uniwersytecie Katolickim. Ożenił się z właścicielką sklepu jubilerskiego. Nabył też posiadłość nad oceanem, w której gościł w okresie wojny II wojny światowej Witolda Gombrowicza. Stanisław zmarł w latach 60-tych ub. wieku w Argentynie. Natomiast Janusz Odyniec pozostał w kraju. Usiłował jeszcze do około roku 1932 wydawać pismo "Wiadomości Radiowe", które okazało się efemerydą (wydawnictwo nieregularne), gdyż Polskie Radio odmawiało udostępniania mu aktualności programowych. W okresie późniejszym Janusz pracował w Centralnym Okręgu Przemysłowym (COP), a we wrześniu 1939r. ewakuował się do Rumunii. Później przez Francję trafił do Anglii. W roku 1941 zmarł nagle na serce w metrze, podczas niemieckiego nalotu. Matka braci Odyniec Natalia zmarła w roku 1948. Jest rzeczą bezsporną, że BRACIA ODYŃCOWIE byli najbardziej zasłużonymi działaczami krótkofalarstwa polskiego i polskiej radiofonii w okresie gdy obie te dziedziny dopiero się kształtowały.

             

Opracował na podstawie roczników Radjo-Amator oraz " Tu Polskie Radio Warszawa" -

Jerzy Miśkiewicz SP8TK - styczeń 2015r.

 

Początki krótkofalarstwa w Bolesławcu

   Krótkofalarstwo ma już ponad stuletnią oficjalną historię. Za jego początek uznaje się rok 1898. W Bolesławcu rozpoczęło się ono w 1963 r. Początki nie były łatwe. Najbliższe kluby krótkofalowców były w Legnicy, Jeleniej Górze i we Wrocławiu. Warunkiem przystąpienia do egzaminu i uzyskania licencji krótkofalowca były: członkowstwo i rekomendacja klubu krótkofalowców Polskiego Związku Krótkofalowców, ZHP bądź LOK. 

Powstanie klubu krótkofalowców i pierwsze licencje

   Szczęśliwie się złożyło, że porozumieli się dwaj byli telegrafisci z wojska. Jeden z Marynarki Wojennej - Jurek Sokołowski - znany bolesławiecki zegarmistrz, drugi Tadek Nenko - z Wojsk Lądowych. Chcieli być krótkofalowcami - więc musieli mieć klub. Mogli wstąpić do klubu w innym mieście, ale oni postanowili, że założą go na miejscu. Udali się więc do Komendy Hufca ZHP, gdzie uzyskali poparcie i pomoc.

   Było to wiosną 1963 r. Dostali do swojej dyspozycji maleńki pokoik na terenie Stanicy Harcerskiej, budynku Komendy Hufca ZHP w Bolesławcu, który znajduje sie w parku koło Liceum Ogólnokształcącego. Założony harcerski klub nie posiadał własnej licencji, gdyż do jej uzyskania niezbędne było zadeklarowanie do jego składu dwu licencjonowanych nadawców. A przecież obaj nie mieli jeszcze licencji. Ale klub powstał i w jednej z sal konferencyjnych Tadek Nenko zaczął uczyć młodzież telegrafii od września 1963 r. Klub pozyskał trochę starego demobilowego sprzętu z wojska i wtedy się zaczęła prawdziwa działalność. 

   Zajęcia w Stanicy Harcerskiej prowadził Tadek Nenko do wiosny 1964 r. Początkowo w tych trudnych zajęciach uczestniczyło około 20 osób. Tadek uczył odbioru telegrafii (odbiór sygnałów nadawanych alfabetem Morsa na słuch) oraz zasad prowadzenia łączności. Radiotechniki uczestnicy musieli się nauczyć sami. Zajęcia odbywały się trzy razy w tygodniu, ale co ambitniejsi ćwiczyli telegrafię w każdej wolnej chwili np. czytając fragment tekstu, np z gazety z użyciem alfabetu Morsa (ta ti ta ti). Jesienią 1963 r. egzaminy państwowe zdali obaj założyciele klubu Jurek Sokołowski i Tadek Nenko, ale w grudniu tego roku trzech młodych uczestników kursu oblało egzamin we Wrocławiu. Ja zdałem egzamin państwowy w maju 1964 r. jako pierwszy uczestnik boleslawieckich zajęć.  

   Zdanie egzaminu wcale nie oznaczało uzyskanie natychmiast licencji. Zaczynała się, w dużej mierze nieprzewidywalna, droga administracyjna do otrzymania własnego znaku. Późną  wiosną 1964 r. pojawiła się w Bolesławcu pierwsza licencja Jurka Sokołowskiego ze znakiem SP6AXF. Jurek, nie chcąc tracić czasu na żmudne budowanie radiostacji, nabył demobilowy odbiornik wojskowy oraz samodzielnie zbudowany nadajnik od starszych krótkofalowców z województwa wrocławskiego i zaraz zaczął pracę w eterze. Tadkowi ta droga do licencji znacznie sie wydłużyła, gdyż, widać ówczesne władze potrzebowały więcej czasu na sprawdzenie i „prześwietlenie" jego kręgosłupa politycznego. Tadek Nenko dostał swoja licencję i znak SP6AYT dopiero na jesieni tego roku i - by nie tracić czasu - również nabył odbiornik i nadajnik od kolegów z innych rejonów województwa. Tadek pracował w PSS jako kierowca i pamiętam jak wieszając antenę, na którą zdobył bardzo gruby 3-4 milimetrowy drut, naciągał go przywiązawszy jeden koniec do drzewa, a drugi do zderzaka PSS-owskiego Stara 21. 

  Ja dostałem licencję równocześnie z Tadkiem Nenko - uzyskując znak SP6AYP. Dogoniłem go chyba dlatego, że jako młody uczeń szkoły średniej miałem „kręgosłup polityczny" jeszcze niczym „nie skażony”. W moim przypadku „władza" w osobie dzielnicowego przeprowadziła wywiad środowiskowy wśród sąsiadów i było po wszystkim.

   Stanica Harcerska była znakomitym miejscem dla uprawiania krótkofalarstwa - także do jego klubowo-towarzyskiej formy. Nieraz, po nużących zajęciach z telegrafii, rozluźnialiśmy się grając w bilard lub „piłkarzyki". Było to wszystko na miejscu. Stanica Harcerska była w tym czasie czymś więcej niż tylko dużą harcówką. Odbywały się tam spotkania z ciekawymi ludźmi, pisarzami, podróżnikami itp. Pełniła rolę sporego centrum kultury, kto wie czy nie porównywalnego z miejskimi domami kultury. 

Bolesławieccy krótkofalowcy

   Tadek Nenko SP6AYT poświęcał każdą wolną chwilę zajęciom i uczeniu młodych telegrafii. Prowadzenie tych zajęć pozwalało mu zapomniec o żmudnym, codziennym kreceniem kierownicy PSS-owskiego Stara 21 po krętych uliczkach Bolesławca. Te tysiące godzin, które spędzał za kierownica spowodowały, że palce u rąk miał wyraźnie zniekształcone, co nie przeszkodziło mu mimo to być bardzo dobrym telegrafista prowadzącym łączności głównie szybką telegrafią. 

   Było dla mnie ogromnym zaszczytem, że ja, jego uczeń, wiele lat później rekomendowałem swojego nauczyciela do najbardziej ekskluzywnego klubu krótkofalowców SPDXClubu, a dosłownie tuż przed jego śmiercią do klubu „starych" krótkofalowców SP OTC (Old Timers Club). Jego marzeniem było dożyć zrobienia łączności z 300 krajami Świata. Zabrakło naprawdę bardzo niewiele. Na jego nagrobku, najważniejsze napisy oprócz nazwiska to znak SP6AYT i informacja, że był członkiem SPDXC.

   Jurek Sokołowski SP6AXF - znakomity telegrafista. Zaraz po uruchomieniu swojej stacji zaczął ją rozbudowywać i intensywnie pracować w eterze. Uczestniczył w wielu zawodach krótkofalarskich osiągając bardzo dobre miejsca. Jednak praca zawodowa (był cenionym zegarmistrzem udzielającym się społecznie w kręgach cechowych), powodowała, że po jakims czasie zwolnił tempo, by w końcu „zawiesić klucz na kołku". Widywaliśmy sie czasami gdy przyjeżdżałem do Bolesławca, wspominaliśmy dawne czasy, ale w eterze już się nigdy więcej nie usłyszeliśmy.  

   Trzecim byłem ja. Gdy otrzymałem upragnioną licencję zaczęły się „schody". Jako, że byłem średnio zaawansowanym radioamatorem oraz nie mając „kasy" musiałem cały mój krótkofalarski sprzęt zbudować samodzielnie. Miałem więc licencje, ale nie miałem stacji. Zacząłem ją więc powoli budować. Pierwszą w życiu łączność przeprowadziłem od razu pod swoim znakiem,  na stacji Tadka SP6AYT w dniu 23 listopada 1964 r. ze stacją z Czechosłowacji – OK1KLC. Tadek stał nade mną i przejmował się moją łącznością co najmniej tak samo jak ja. Zaraz potem zrobiłem jeszcze dwie łączności, jedną z Litwą i jedną z NRF. 11 grudnia 1964 r. odwiedziłem Jurka SP6AXF w jego zakładzie zegarmistrzowskim. Dał mi wtedy klucz od mieszkania, które mieściło się w bloku po drugiej strony ulicy Prusa i powiedział: idź włącz stację z rób łączności. To było dopiero przeżycie. Nikt nie stał nade mną; nie mogłem liczyc na żadną pomoc, podpowiedź. Właczyłem odbiornik i nadajnik, nastroiłem i zawołałem, oczywiście Morsem CQ (wywołanie ogólne). Zawołała mnie stacja niemiecka z Wiesbaden DJ1MU. Mój korespondent, Paul, jak się po wielu latach dowiedziałem podczas osobistego spotkania własnie w Wiesbaden w 1981 r. roku, przeprowadził ze mną wówczas swoją pierwszą samodzielną łączność. Coś niesamowitego. Ja miałem do tego momentu tylko trzy łączności ale ta była też praktycznie na swój sposób pierwsza, bo bez nadzoru, całkowicie samodzielna. Swoją, kolejną pierwszą łączność, bo już na własnym, skonstruowanym przez siebie nadajniku przeprowadziłem dopiero 22 lutego 1965 r. roku ze stacją UB5KDI z Ukrainy, z Dniepropietrowska. W odróżnieniu od dosyć typowego schematu jakim było: czeladniczenie w klubie, budowa nielegalnego nadajnika i nielegalna praca w eterze oraz robienie legalnych łączności w klubie pod klubowym znakiem - niczego z tych rzeczy nie doświadczyłem. 

   W grudniu 1979 r. zostałem członkiem SPDXC. Wygrałem kilka razy, w różnych kategoriach zawody SPDXContest, a w największych światowych zawodach WWDXContest raz byłem pierwszy i raz drugi na świecie. W zawodach IARU Championship kierowany przeze mnie od 2000 r. zespół reprezentujący Polski Związek Krótkofalowców zajął kilka razy miejsca drugie i trzecie. Dziś jestem prezesem SPDXClubu, a w swojej gminie Oława (gdzie mieszkam) staram się wspomagać i szkolić młodych kandydatów na krótkofalowców by zapewnić im to, czego mi w tamtych trudnych czasach brakowało. Udało mi się doprowadzić do tego, że dwóch moich wychowanków już w wieku 13 lat puka do drzwi SPDXClubu. Dodam, że będą oni pierwszymi niepełnoletnimi jego członkami. 

   Kazimierz Kubrak SP6BHE uzyskał licencję i zaczął pracę w eterze w 1965 r. Znakomity konstruktor - wiekszość czasu spędzał na budowie i modyfikacji swoich urzadzeń krótkofalarskich. Jego fachowa pomoc była nieoceniona. Pomógł swoim doświadczeniem, radą i sprzętem niejednemu młodemu kandydatowi na krótkofalowca. Jego synowie posiadają również licencje krótkofalarskie. Miałem przyjemność spotykać ich czasem w eterze. 

   Piotr Czerwonka SP6CQY – doświadczony radioamator, wczesniej wspierał technicznie Tadka SP6AYT, a potem, gdy zdał egzamin i uzyskał licencję ze znakiem SP6CQY, zaczął wręcz „wypieszczać" jakość sygnału telegraficznego w swoich konstrukcjach. Pracował w warsztacie mechanicznym w mleczarni, a jako człowiek myślący i z dużą wiedzą potrafił to wykorzystać do tego by jego konstrukcje były doskonałe pod względem mechanicznym. Doświadczeni krótkofalowcy doskonale wiedzą jaki wpływ na jakość sygnału radiowego ma dobrze przemyślana i wykonana mechanika nadajnika czy odbiornika. Piotrek zaczął swoje łączności od bardzo trudnego, ambitnego pasma 28 MHz, gdzie osiągał znakomite wyniki. Niestety zdrowie nie pozwoliło mu się dalej rozwijać i klucz jego zamilkł na zawsze. Na jego nagrobku jest uwidoczniona jego życiowa pasja, jest tam jego znak SP6CQY. 

   Aleksander Kubuś SP6BXN, parę lat starszy kolega z Liceum. Zaczynaliśmy razem, ale inne koleje losu spowodowały, że licencję uzyskał dopiero po wojsku. Alek również sam konstruował urządzenia i aktywnie pracował w eterze. Niestety, zdrowie nadszarpnięte prawdopodobnie w czasie słynnej katastrofy 1967 r. (Alek mieszkał w Iwinach i jego dom znalazł się wówczas pod wodą) odbiło się na jego kondycji w latach poźniejszych. Spotkaliśmy się ostatni raz 10 lat później, gdy leżał już w szpitalu we Wrocławiu. Rozmawialiśmy o wstąpieniu do SPDXClubu, ale już niestety nie zdążył. 

   Bolesław Dąbrowa SP6BYS - uczeń naszego Liceum. Licencję uzyskał w roku 1966 albo 1967, ale nic wiecej o jego krótkofalarskich losach oraz co teraz robi dziś nie wiem.

   Marian Stencel SP6JKH - obecnie SP6N. Marian pojawił sie w Bolesławcu, gdy ja byłem juz na studiach albo i później. W Bolesławcu działały już w tym czasie dwa kluby: harcerski SP6ZAD i lokowski SP6KFO. Marian jako zapalony DX-man, pierwszy w Bolesławcu przekroczył 300 krajów i stał się dobrym duchem w naszym krótkofalarskim światku. Zawsze można liczyć na jego bezinteresowną pomoc, a tym którzy odeszli i ich rodzinom Marian zawsze pomagał najbardziej. 

Urządzenia krótkofalarskie

   Brak sprzetu był zawsze problemem tylko bariery są dziś inne.

   W latach 60-tych nie było typowego dla amatorów sprzętu fabrycznego. W poczatku lat 60-tych wojsko, LOK, ZHP pozyskiwało sporo sprzętu demobilowego. Przy pewnej wiedzy i prostym wyposażeniu pozwalało to na adaptację bądź budowę odbiorników czy nadajników do potrzeb krótkofalarskich. Należało tylko każde pozyskane urządzenie - głównie odbiornik - przebudować albo zbudować od podstaw odbiornik, nadajnik, urzadzenia dodatkowe.

   Faktem jest, że wymagania odnośnie sprzętu w tamtych czasach były zdecydowanie mniej surowe jak dziś. Znakomity sprzęt na tamte czasy nie dawałby dziś szans na uzyskanie dobrego wyniku dzisiaj. Poziom zakłóceń, ilość stacji, tłok na pasmach są dziś nieporównanie większe. Do tego dopasowywane są dziś konstrukcje sprzętu dla amatorów. Ilość i wymagania spowodowały, że powstało wiele firm światowych produkujących sprzęt wyłącznie dla amatorów. 

   Problem braku sprzętu wcale jednak nie zniknął. Jak kiedyś wszystko trzeba było zrobić, to mogło to powstać z prawie „byle czego" – wystarczyły: czas, umiejętności i wiedza. Dziś wszystko można kupić, ale pieniadze każdy musi zdobyć sam. Dzisiaj licencje może uzyskac nawet 10-cio latek.

   Dawniej trafiały sie stare radioodbiorniki; rozbierało się je i pozyskane podzespoły służyły budowie kolejnych urządzeń krótkofalarskich. Niestety zdarzały się też wtedy sytuacje, gdy w czasie radosnej rozbiórki niszczyło sie cenną pamiątkę. Do dziś nie mogę sobie darować, że w taki własnie sposób zniszczyłem bezpowrotnie, będacy w doskonałym stanie odbiornik DKE1938 tzw volksampfanger stanowiący dziś „perełkę" kolekcjonerską. Wiele lat potem szukałem i czekałem by stać się posiadaczem takiego odbiornika. W końcu sie udało, ale jego stan nie jest tak dobry jak tamten, który zniszczyłem w połowie lat 60-tych.

   Jak budowałem swój pierwszy sprzęt?

   Jako odbiornik zaanektowałem radioodbiornik rodziców „Tatra", przerabiając go co nieco. W efekcie odbiornik stał do mnie tyłem, bo potrzebne do słuchania stacji amatorskich organy regulacyjne umieściłem z tyłu. Zdjęta była tylna ścianka i wszystko było na wierzchu, a część wisiała na tzw. drutach. Nadajnik zbudowany był na starej części metalowej od jakiegoś przedwojennego odbiornika. Tu opisy na niewiele się zdadzą, bo co parę tygodni powstawał nowy nadajnik lub używany był gruntownie przerabiany. Nadajnik oczywiście nie był obudowany, wszystko łącznie z przewodami wysokiego napiecia było na wierzchu. Najmniejszy problem był z anteną bo dwudziestometrowy kawał drutu się znalazł, powiesiłem go między kominem sąsiada oraz kominem naszego bloku i gotowe. 

   W miarę upływu czasu urządzenia stawały sie coraz lepsze i coraz dokładniej obudowywane. 

   W konstrukcjach mistrzem, był Piotrek SP6CQY, który każdą obudowę i mocowania robił nowe osobiście tnąc, spawając i frezując. W efekcie jego urządzenia nie były nigdy małe i lekkie, ale stabilnościa nie miały sobie równych.

Krótkofalarstwo w dobie internetu

   Zapyta ktoś, czy internet nie zabije krótkofalarstwa? Myślę, że jeszcze nie. Powszechnie dostępna informacja pomaga krótkofalowcom w administrowaniu swoimi łącznościami, ale przede wszystkim w wyszukiwaniu nowych stacji i krajów. Dzięki temu 13-to latkowie w nieco ponad pół roku osiągają to, na co ja sam czekałem 14 lat.

   Dzisiejszy sprzęt dla amatora jest zwykle produkcji fabrycznej. Jego dobre parametry, o jakich się dawniej nawet nie marzyło, zapewnia technika cyfrowa oraz nowoczesne metody projektowania i konstruowania urządzeń radiowych. Jego cena, relatywnie do innych hobby, nie jest aż tak wysoka, niemniej jednak wydatek początkowy na wyposażenie stacji idzie w tysiace złotych. W dawniejszych czasach uczeń szkoły średniej VIII-IX klasy, z demobilu mógł za grosze zbudować stację. Dziś taki sam uczeń gimnazjum nie wyda paru tysiecy złotych na stację amatorską. Dlatego, wśród startujących przeważaja ludzie już jako tako życiowo zorganizowani, mający rodziny i mieszkanie.

   Dawniej blok tzw „demoludu" słabo posługiwał się jezykiem angielskim, bo nie było silnej motywacji do jego nauki. Dziś jak ktoś nie zna angielskiego to dlatego, że sam nie chce. Kiedyś, by zrobić foniczną łączność z Ameryką Południową trzeba było nauczyć się na pamięć podstawowych zwrotów w języku hiszpańskim. Dziś cały świat mówi po angielsku więc problemu językowego nie ma. 

   Pierwszą, najwyżej klasyfikowaną specjalnością jest zdobywanie krajów (DX- y to w skrócie bardzo dalekie łączności). Dawniej zdobycie 100 krajów to już była sztuka, a ci którzy zdobyli ich ponad dwieście trafiali na listy honorowe. Dziś doświadczony radioamator robi tych krajów grubo ponad dwieście w ciągu jednego roku, a niektórzy w ciągu jednych sobotnio-niedzielnych zawodów (patrz: www.janikow.rf.pl - rubryka sport). W Polsce specjalistyczny klub DX-owy o nazwie SPDXC ma już ponad 50-cio letnią historię. 

   Krótkofalarstwo ma też już swoją ponad 100 letnią historię. Nie brakuje i takich co mają w swoich domach muzea sprzętu krótkofalarskiego, a częściej w ogóle radiowego. Ciekawą wirtualną prezentację takich własnych muzeów można zwiedzić na stronie Urzędu Komunikacji Elektronicznej (www.uke.gov.pl szukaj telemuzeum, albo wprost na stronie http://telemuzeum.uke.gov.pl/. W Bolesławcu mieliśmy znanego zbieracza starych odbiorników radiowych – Bohdana Pielińskiego.

SP6T Tomasz Niewodniczański, 

Polski wrzesień 1939 i krótkofalarstwo

Polski wrzesień 1939 i krótkofalarstwo
na podstawie wspomnień Jana Kępińskiego SP3QD
spisanych w czerwcu 1970 roku .


 Wbrew ucieranym w kraju opiniom, w związku z prowokacyjnym zachowaniem się III Rzeszy, kraj nasz przygotowywał się na tzw. wszelką ewentualność w dostępny mu sposób. Społeczeństwo przygotowywało się do samoobrony i wsparcia działań wojskowych a krótkofalowcy całego kraju brali w tym czynny udział. Przejawem tego było przygotowanie sprzętu amatorskiej łączności radiowej na falach ultrakrótkich  (10 i 5 m) dla celów OPL (obrony przeciw lotniczej) oraz szkolenie telegrafistów. Na kursy te dobierano specjalnie osoby nie podlegające obowiązkowi służby wojskowej, by wykorzystać taki materiał ludzki, który normalnie nie bierze udziału w akcjach wojskowych. Na terenie samego  Poznania działała na każde wezwanie ponad 20 nadawczo odbiorczych amatorskich stacji do dyspozycji OPL, a w dwu równolegle prowadzonych kursach w dobrym odbiorze telegrafii przeszkolono na terenie Poznańskiego Klubu Krótkofalowców ponad 35 osób. Na krótko przed wybuchem wojny poinformowani przez Komendę Miasta o sytuacji otrzymaliśmy polecenie przygotowania do obsadzenia  punktów meldunkowych OPL w miejscowościach nadgranicznych woj. poznańskiego z III Rzeszą. Późniejsze zarządzenie Ministerstwa Poczt i Telegrafów z końca sierpnia 1939r. polecające demontaż urządzeń nadawczych i zwrot licencji ograniczyło poważnie pełne wykorzystanie tych przygotowań, ale nie zmniejszyło stanu psychicznej gotowości i chęci udziału czynnego do którego przygotowywaliśmy się od tak dawna.
Dlatego, w zakresie na jaki pozwalała sytuacja pierwszych dni września 1939r. , krótkofalowcy poznańscy uczestniczyli w działalności OPL. Kiedy dnia 4 września miasto opuściły ostatnie polskie jednostki wojskowe wyszedłem razem ze swym  starszym bratem w kierunku na Wrześnię w nadziei wcielenia do wojska. Nadzieje te nie spełniły się nawet w Kutnie, a 8 września między Błoniem a Warszawą dostaliśmy się pod ogień niemiecki ostrzeliwujący szosę z południa. Po obejściu Warszawy przez Kampinos, Modlin dostaliśmy się 10 września rano drogą przez Pragę do Warszawy.
Chociaż urodzony w Warszawie miałem tam wielu bliskich krewnych ze strony obojga rodziców to jednak adres pod który tam poszedłem to był Zarząd Główny Polskiego Związku Krótkofalowców ul. Senatorska 10. Tam zastałem już tylko przypadkiem ówczesnego sekretarza generalnego ZG PZK p. Jana Pokorskiego. Pokorski, który znał mnie jako zapalonego krótkofalowca namówił mnie bym zamiast szukać jednostki do której mógłbym zostać wcielony pomógł mu zorganizować obsługę stacji krótkofalowych które zastąpiłyby unieruchomione lub zajęte przez Niemców stacje Polskiego Radia. Po krótkiej rozmowie na temat międzynarodowych zawodów PZK, których wynik ostateczny bardzo mnie interesował gdyż wg. prowizorycznych obliczeń byłem na III miejscu, udaliśmy się do gmachu YMCA przy ul. Konopnickiej (Young Men’s Christian Association – Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej) gdzie do dnia 8 września trwała Wystawa Radiowa, na której m.in. czynna była amatorska stacja krótkofalowa. Jeśli dobrze pamiętam stacja była wykonana przez p. Gleba Krugłowskiego SP1MX, a wyposażona była m.in. w amerykański odbiornik komunikacyjny firmy Hallieraftera typu SX 28. Odbiornik ten później o mało co nie zadecydował o mym życiu lub śmierci.
Stacja została połączona linią telefoniczną z amplifikatornią Polskiego Radia na ul. Zielnej 25 (o ile dobrze pamiętam budynek z lewej strony Pasty miał wtedy taki numer), którą kierował inż. Panufnik. To on przyjmował mnie 10 września do pracy w Polskim Radio na etat montera.
Pokorski zebrał garstkę znajomych na obsadzenie nimi dwu stacji krótkofalowych z których jedna SP42 nadawała w paśmie 42 m z gmachu YMCA, a druga SP21 w paśmie 21m z mieszkania w Alei Róż należącego do warszawskiego krótkofalowca inż. Landau’a.  Na grupę tę składali się Jan Pokorski, Mieczysław Kapczyński, Ginter Kaniut i ja, jako czwórka krótkofalowców oraz dwóch pracowników technicznych bydgoskiej radiostacji PR, których nazwisk do dziś nie zapamiętałem. Z mało licznej ekipy stałych pracowników technicznych PR pamiętam jeszcze inż. Gurcmana.
Stacja SP42 i SP21 nadawały program przesyłany linią telefoniczną z amplifikatorni przez cały czas oblężenia. Jak wiadomo w okresie gdy Niemcy podeszli pod Warszawę zamilkły wszystkie stacje, a więc Centralna Radiostacja  PR Warszawa I  oraz średniofalowa Warszawa II zainstalowana w forcie Mokotowskim  czynna do pierwszych dni września, zamilkły też krótkofalowe stacje PR.
Początkowo plany kierowanej przez  Jana Pokorskiego grupy ograniczały się do zabezpieczenia działalności radiofonicznej przez bezawaryjną  ciągłą pracę obu radiostacji. W miarę upływu dni, a z nimi także upływu nadziei na szybkie odzyskanie zaplecza Warszawy przystąpiono do planowania, a następnie realizowania rozbudowy sieci nadajników. Stacja SP42 przejęła też obowiązki telegraficznej stacji Polskiej Agencji Telegraficznej.
Rosnący stale nacisk na Warszawę, liczne naloty i stałe ostrzeliwanie artyleryjskie zmusiły nas do zabezpieczenia sobie dopływu energii elektrycznej z agregatu benzynowego. Użyto do tego celu jednego z dwu agregatów ściągniętych z przedstawicielstwa szwajcarskiej firmy Brown-Boveri mieszczącego się w ówczesnym gmachu „Prudential” przy ul. Świętokrzyskiej.
Kilkuosobowa załoga stacji SP42 i SP21 składała się jak już wspomniałem z osób które były mieszkańcami Warszawy  (Pokorski, Kapczyński, Kniut) oraz dwie osoby z Bydgoszczy i ja z poza Warszawy. Początkowo warszawiacy chodzili do pracy wzorem czasów normalnych na okres dyżurów, a na resztę dnia wracali do swych domów. Tylko ci z poza Warszawy mieszkali w piwnicy gmachu YMCA leżąc gdzieś po kątach w których przypuszczali, że są bezpieczne. W dość podobnych warunkach ulokowany był też w gmachu tym II Batalion wartowniczy oraz Dowództwo OPL Warszawa - Południe. Pozwalało to na korzystanie z kuchni polowej, która dawała  pożywne i obfite porcje. Były one jedynym pożywieniem w okresie naszej pracy do chwili zdemobilizowania II batalionu wartowniczego. Leżeliśmy nocami na chodnikach ściągniętych z wyższych pięter. Fakt, że w pomieszczeniach tych był nasłuchowy odbiornik komunikacyjny i centrum dyspozytorsko manipulacyjne nadajnika, przeświadczał różne cywilne osoby jakie także pracowały w tym czasie w Dowództwie OPL Warszawa Południe o absolutnym bezpieczeństwie i dlatego wiele tych osób gromadziło się w tym pomieszczeniu. Gdy jednak zaniepokojeni tym napływem wyjaśniliśmy, że chroni nas jedynie cienki strop sali teatralnej, wszyscy przenieśli się do pomieszczenia kotłowni nad którą podobno była największa ilość stropów tego budynku.
Nadajnik ok. 100W mocy wyjściowej, sterowany kwarcem mieszczący się w małym pokoiku na parterze używał zawieszonej na dachu anteny.  W przerwach nadawania odbiornik komunikacyjny, którym kontrolowano jakość wysłanego programu używany był nie tylko do nasłuchu stacji zagranicznych i odbioru wiadomości, ale też do nasłuchu głównie we Lwowie i Wilnie czynnych amatorskich stacji działających w ramach OPL. Z tymi to stacjami w krytycznych dniach 17 i 18 września rozmawiałem telegraficznie nadajnikiem używanym przez SP42 używając do tych łączności znaku SPZ.  W czasie jednej z łączności z Wilnem niemiecka artyleria strąciła antenę z dachu, a próby jej podwieszenia ledwo nie skończyły się tragicznie, gdyż kolejny pocisk złamał żelazny maszt  antenowy w chwili gdy zamykałem właz na dachu.
Pogarszająca się sytuacja wojskowa całego kraju oraz wściekłe ataki na Warszawę nie pozwalały już w ostatnich dniach września na optymizm, ale wiadomość o kapitulacji chociaż tragiczna, nie ścięła naszej grupki z nóg. To z naszej już tylko jednej czynnej SP42 nadano w czasie walk o Warszawę wszystkie aż do ostatniego, przemówienia  ówczesnego prezydenta stolicy ST. Starzyńskiego. W warunkach kapitulacji Warszawy Niemcy zastrzegli sobie wydanie w komplecie radiostacji krótkofalowych. Nim jednak do tego doszło i nim rozejść się mieliśmy do swych rodzinnych stron po tragicznym przegraniu pierwszego etapu wojny z Niemcami podjęliśmy próbę zabezpieczenia wszystkiego, co tylko można, na rzecz dalszej walki.
Ponieważ warszawscy koledzy nie mieli powodów by po kapitulacji dłużej przebywać na terenie gmachu YMCA zostało nas tam jedynie dwóch – Ginter Kaniut i ja. I po zabezpieczeniu wszystkiego co nie musiało być wydane Niemcom w ramach wypełnienia warunków kapitulacji wydałem im jedynie nadajnik stacji SP42. Nim jednak do tego doszło nadajnik podłączony do napowietrznej linii telefonicznej łączącej nadajnik z dalekopisami PAT’a powtarzał telegraficznie ostatnie komunikaty z Warszawy, która zmuszona do kapitulacji przecież nie umarła.
W czasie gdy do Warszawy wchodziły wojska okupacyjne gmach YMCA zajęła jakaś mała jednostka. Ustawiła swój posterunek przed wejściem. Z wejścia tego musiałem korzystać wielokrotnie co połączone było z o tyle większym ryzykiem, że zajęty byłem wynoszeniem, a w końcu wywożeniem sprzętu zabezpieczonego poprzednio z terenu Wystawy Radiowej na której m.in. była kompletna telewizyjna stacja firmy Philips zmontowana w dwóch olbrzymich ciężarowych przyczepach samochodowych.
Liczny ten sprzęt mający stanowić zabezpieczenie materiałowe przyszłych przedsięwzięć złożyłem na terenie eksterytorialnym w magazynach amerykańskiej f-my Calgate - palmoliv oraz w mieszkaniu jej dyrektora przy ul. Fraskali, którym dysponował prokurent firmy p. Mieczysław Kapczyński.
Demobilizacja jednostek wojskowych ulokowanych w gmachu YMCA spowodowała likwidację kuchni polowej, a dla nas jedynej bazy żywieniowej. Zresztą po wiadomości o kapitulacji warszawiacy wycofali się do swych rodzin, a także wywędrowali ci z Bydgoszczy. Zostało nas dwóch Ginter i ja którzy demontowaliśmy w pośpiechu i ukryciu co tylko można było wynieść lub wywieźć by zabezpieczyć to przed wydaniem Niemcom. Jedynym źródłem pożywienia w tych pierwszych dniach października były puszki z konserwami i chleb przyniesiony chyba ze dwa razy z placówki niemieckiej uruchomionej w dawnym konsulacie niemieckim przy ulicy Fredry. Placówka ta miała za zadanie udzielania pomocy niemieckiej ludności z terenu Warszawy. Ginter, który znał ten adres a także język niemiecki, wpadł na pomysł, by tą drogą zdobywać żywność. Gdy jednak 6 października odprowadziłem go na dworzec Warszawa Zachodnia skąd odchodziły już pociągi na zachód i gdy Ginter odjechał w nadziei dotarcia na Śląsk do rodzinnego Radzionkowa, zostałem sam. Bez żywności z jednym chodnikiem służącym za posłanie i przykrycie w piwnicy której chłód w październiku nie był już taki miły jak w upalne wrześniowe noce.
Gdy wszystko już było wywiezione, a na terenie gmachu YMCA zostały jedynie dwie puste przyczepy po stacji telewizyjnej oraz ukryty w jednym z zakamarków piwnicznych odbiornik komunikacyjny - dozorca gmachu YMCA Kamiński wskazał dowódcom stacjonowanej tam jednostki ukryty tam odbiornik i mnie człowieka, który ukrywa się w piwnicy. Sytuacja urosła momentalnie do beznadziejnie tragicznej gdyż Niemcy kierując się napisami na jednym z przełączników (send – receive) uznali ten odbiornik za urządzenie nadawczo - odbiorcze ukryte z wyposażenia działającej tu w czasie oblężenia stacji. Dozorca wskazał, że jestem jednym z obsługi tej stacji. Dla złożenia wyjaśnień zaprowadzono mnie do jednego z pokojów na I piętrze gdzie czterech wojskowych oglądając aparat SX28 było skłonnych do akceptowania wniosku jednego z nich, że wszelka rozmowa ze mną to strata czasu i że on ze mną załatwi sprawę na podwórzu.  Zauważyłem, że w odbiorniku brak kwarcu, który Niemcy uważali za kwarc oscylatora w obwodzie nadajnika. Wyraziłem gotowość pobiegnięcia zaraz do piwnicy by przynieść ten kwarc dla przekonania ich o tym, że to kwarc z filtru pośredniej częstotliwości. Zapewniłem ich też, że dopiero wtedy zobaczą jak naprawdę cudownie odbiera ten aparat. Niemcy kazali mi szybko to przynieść, wybiegłem więc do piwnicy włożyłem tam na głowę zielony tyrolski kapelusz,  który przypadkowo w końcu września otrzymałem od jednego z żołnierzy II batalionu wartowniczego, i wyszedłem z gmachu YMCA po raz ostatni. Niemiecki żołnierz stojący w bramie na warcie zasalutował mi, jak zawsze.
Jeszcze przez kilka dni zatrzymałem się u Mietka Kapczyńskiego w mieszkaniu jego amerykańskiego dyrektora na Fraskati, aby 17 października wyjechać razem z bratem i sześcioma pracownikami firmy Palmolive czteroosobowym Fiatem 508 do Poznania gdzie firma ta miała swoją filię i fabrykę. W kieszeniach zabrałem ze sobą trochę sprzętu radiowego i umierałem ze strachu gdy pod Strzałkowem samochód zatrzymał niemiecki policjant z powodu naruszenia godziny policyjnej oraz jazdy ze światłami. Odprowadził nas do komendy policji gdzie okazaliśmy nasze dokumenty podróżne wydane przez prezydium policji w Warszawie. Po sprawdzeniu dokumentów osobistych sześciu pierwszych osób komendant zrezygnował z dalszej kontroli i poprzestał na zatrzymaniu wszystkich do rana.
Nazajutrz rano pozwolono nam udać się dalej do Poznania. Wróciłem więc 18 października do domu który opuściłem 4 września. Nie zostałem w nim jednak długo bo już 12 grudnia cała nasza rodzina została wysiedlona do GG. Początkowo mieszkaliśmy w Częstochowie, a w 1941 wezwany zostałem przez sekretarza generalnego ZG PZK  Jana Pokorskiego do Warszawy gdzie podejmuję pracę radiotelegrafisty Delegatury Rządu na kraj. W ramach tej funkcji przypadła mi rola operatora stacji, która z mego ówczesnego mieszkania w Podkowie Leśnej przy ul. Orlej 6 nadała dwie ponad godzinne audycje foniczne z walczącej Warszawy. Audycje te nagrane zostały na płyty woskowe przez ośrodek nasłuchowy BBC i odtwarzane były w audycjach BBC w czasie wojny, a także po jej zakończeniu.
Chociaż od tych nagrań epizod z YMCA dzielił długi czas tragicznych kolei początku II wojny światowej to jednak łączyły je nie tylko nazwiska części uczestników ale także sprzęt. Nadawane z Podkowy Leśnej przemówienia m.in. Kierownika Walki Cywilnej p. Stefana Korbońskiego wygłaszane były do wywiezionych z telewizyjnej stacji Philipsa wstęgowych mikrofonów tejże firmy. Także sprzęt radiowy ( lampy nadawcze) używany był do różnych produkowanych w późniejszych latach nadajników.
Gdy po wojnie wróciłem z obozu koncentracyjnego do rodzinnego Poznania dziwnym trafem odzyskałem część zabezpieczonego przeze mnie sprzętu z Wystawy Radiowej z gmachu YMCA z 1939r. Były w tym 3 odbiorniki telewizyjne z projekcją obrazu na ekran 40 x 60 cm. Jeden  z nich do dziś chociaż zdekompletowany przechowuję w swej piwnicy.
Życie moje, podobnie jak przypuszczam wielu mych kolegów krótkofalowców z całej Polski bogate jest w wspomnienia, których utrwalenie ma tym większe znaczenie, że zostało nas do dziś tylko nie wielu. Z wymienionych w tym wspomnieniu Jan Pokorski - został powieszony przed jednym z dworców Warszawskich w 1942r., Mieczysław Kapczyński umarł przed kilku laty, czy żyją ci z Bydgoszczy nie wiem. Ostatecznie zostało nas dwóch Ginter Kaniut i ja.

                                Poznań, dnia 30.6.1970r.

Dziewięćdziesiąt lat rodzącego się radioamatorstwa i krótkofalarstwa w Polsce

Minęło 90 lat, od chwili ukazania się w niepodległej Polsce, pierwszego wydawnictwa poświęconego popularyzacji rodzącej się wówczas, szeroko pojętej, radiofonii i radiotelegrafii na świecie. Mowa tu o dwutygodniku Radjo-Amator, który wydawali bracia - Janusz i Stanisław Odyńcowie. To oni właśnie popchnęli radioamatorstwo w Polsce na nowe tory i zapoczątkowali pierwsze w kraju wydawnictwo periodyczne specjalnie poświęcone radiotechnice i radioamatorstwu. Istniejący wówczas Przegląd Radiotechniczny był przeznaczony dla fachowców.

W czasach, gdy o radiu niektórzy w ogóle nie słyszeli, a radioamatorów zaś można było policzyć na palcach, wydawanie pisma radiowego było nie tylko odwagą, lecz i wyczuciem chwili, odpowiedniej  dla zainteresowania szerokiego ogółu społeczeństwa radiotechniką. Nowo powstałe pismo Radjo-Amator miało za zadanie krzewienie i propagowanie radioamatorstwa. Nie tylko odbiór, lecz także i nadawanie amatorskie znalazło swoje miejsce na jego  łamach. Już w pierwszym numerze bracia Odyńcowie wzywali do organizowania Radioklubów, których celem było zbiorowe słuchanie audycji radiowych i popularyzacja radia w życiu codziennym polskiego społeczeństwa.
Pisali o tym: "Radjo zaś jako nowy czynnik w życiu społecznym, czy to prywatnym, czy publicznym, czynnik olbrzymiej doniosłości kulturalnej, wartości, której zaledwie się zaczyna teraz  dopiero odsłaniać. czynnik kultury. Może już w niedalekiej przyszłości zajmie w życiu cywilizowanym społeczeństwa takie stanowisko, jakie zajęła w nich prasa. Czynnik ten w Polsce dotychczas się nie ujawnił, a nie ujawnił się z wielu powodów. Ale między innymi i z tego, iż społeczeństwo samo  nie wykazało w stosunku do niego dość żywego zainteresowania".

Trzeba nadmienić, że wówczas dodatkową przeszkodą w popularyzacji radia w Polsce była ustawa z dnia 3 kwietnia 1924r. mówiąca, że na zakup i posiadanie radiowego urządzenia odbiorczego należało mieć zezwolenie wydawane przez ówczesne Ministerstwo Poczt i Telegrafów za pośrednictwem upoważnionych miejscowych urzędów pocztowych. Zezwolenie wydawano na rok czasu, z coroczną odnawialnością. W początkowym okresie zezwolenia nie były wydawane  osobom fizycznym. Tak więc jedyną  możliwością słuchania radia było zakładanie organizacji radiowych  np. Radioklubów i wspólne słuchanie. Natomiast Rozporządzenie Ministra Przemysłu i Handlu z dnia 10 października 1924r. mówiło: "Karta koncesja na zakładanie i eksploatację i zezwolenie na posiadanie i używanie odbiorczych urządzeń radiotelegraficznych i radiotelefonicznych  musi zawierać warunek, aby aparaty odbiorcze we wszystkich swych częściach były budowane w kraju."

Nie należy zapominać, że na łamach pisma poruszane były również problemy, z którymi i my  dziś się borykamy, dotyczące sporów toczących sie pomiędzy lokatorami a właścicielami domów, na temat zakładania anten na dachach. Spory te musiały rozstrzygać Sądy Okręgowe, a dalej nawet Sąd Najwyższy, który stwierdził: Chociaż jest rzeczą powszechnie  wiadomą, iż urządzenia radiowe, należące do zdobyczy techniki, posiadają wybitne znaczenie  dla rozwoju kultury - to jednak mylne jest mniemanie Sądu Okręgowego,  jakoby zakładanie anten na dachu mogło być zawsze dopuszczalne, pomimo braku zezwolenia właściciela domu.

W każdym numerze znajdował się dział poświęcony nowo powoływanym Radioklubom, które rozrastały się w zadziwiającym tempie. Już na początku 1925r. było odnotowanych ich ponad 100. W samej Warszawie działało już ich 11 wraz z 7 sekcjami. Aby lepiej koordynować tę działalność, powołany został Komitet  Radioamatorów w Warszawie. Oczywiście zaczęły się perturbacje dotyczące legalizacji Radioklubów przez miejscowe władze administracyjne. Odyńcowie za każdym razem  nieśli pomoc prawną w tworzeniu zapisów statutowych jak i prowadzeniu rozmów związanych z uznaniem istnienia tych podmiotów. Aby móc na bieżąco koordynować działalność Radioklubów, zaproponowali powołanie Ogólnokrajowej Organizacji Radioamatorów. Wiązało się to z pierwszym Kongresem Radioamatorów, na którym powołano do życia IARU, a który odbył się w kwietniu 1925r w Paryżu. Dzięki usilnym zabiegom braci Odyńców, mimo że nie posiadano jeszcze oficjalnie wydanych przez władze państwowe zezwoleń, na Kongres udała się  9 osobowa delegacja ze Stanisławem Odyńcem jako jej przewodniczącym. Należy nadmienić, że zgłoszonych było 12 osób, lecz 3 osoby nie otrzymały paszportów. Echa Kongresu odbiły się szeroką falą na łamach Radjo-Amatora, który coraz więcej miejsca poświęcał amatorstwu nadawczemu i falom krótkim.

W numerze 18 z dnia 25 września 1925r. Stanisław Odyniec zaproponował rejestrację amatorów nadawców oraz przydzielenie im znaków nadawczych, stosownie do uchwał Kongresu w Paryżu. Dotychczas każdy używał znaków własnego pomysłu. Od tej chwili Radjo-Amator stał się ośrodkiem, który grupował nadawców polskich, przydzielał znaki wywoławcze, pośredniczył w przesyłkach kart QSL, a przede wszystkim propagował ideę polskiego krótkofalarstwa. W lokalu Radjo-Amatora zbierali sie przyszli "hams", dzieląc się doświadczeniami. Stanisław Odyniec opracował pierwsze polskie karty QSL i drukował je dla krótkofalowców nakładem redakcji. W dalszym ciągu drukowane były artykuły o falach krótkich i propagacji rozchodzenia się fal radiowych, budowie nadajników, odbiorników i anten. Prowadzona była stała rubryka  fal krótkich, gdzie zamieszczane były nasłuchy, wiadomości o nowych stacjach, czasie ich pracy itp. Koniec roku 1925 i początek 1926 przyniosły szereg sukcesów polskich nadawców. Tadeusz Heftman TPAX w dniu 6 grudnia 1925r. przeprowadził   QSO  ze stacją holenderską  N-0PM,   które zostało potwierdzone kartą QSL. Jak wiemy, data ta jest oficjalną datą początków krótkofalarstwa polskiego.

Powiększało się grono krótkofalowców polskich, którzy również przeprowadzali łączności radiowe ze stacjami zagranicznymi. W roku 1926 z inicjatywy Radjo-Amatora zorganizowano w Warszawie pierwszą wystawę radiową, na której również zaistniał dział krótkofalarski.  Jury wystawy odznaczyło krótkofalowców. TPAI, TPAX i TPAV otrzymali złote medale. Natomiast władze wojskowe przyznały im medale brązowe. Wszyscy nadawcy działali w rozumienia prawa nielegalnie, lecz mimo tego otrzymywali nagrody państwowe i potwierdzali tym samym żywotność krótkofalarstwa oraz przestarzałość i nieżyciowość dotychczasowych ustaw dotyczących radiokomunikacji.

W roku 1926, też z inicjatywy Radjo-Amatora, pomyślano o stworzeniu organizacji amatorów-nadawców. Powstał Polski Klub Radjo-Nadawców. Do organizacji przystąpili amatorzy z Warszawy i prowincji. Pierwsza i jedyna organizacja krótkofalowców-nadawców zaczęła się rozwijać. Statut, po uchwaleniu, został oddany do zalegalizowania przez Komisariat Rządu. Do pierwszego zarządu PKRN weszli: inż. mjr Kazimierz Krulisz, Ludomir Danielewicz -TPAV oraz Jerzy Morzycki -TPBL. Ze wzrostem liczby amatorów – nadawców, w poszczególnych miejscowościach kraju, powstały filie - oddziały PKRN, które stopniowo usamodzielniły się i przyjęły swoje nazwy lokalne.

Dalsze dzieje krótkofalarstwa polskiego są już  bardziej znane szerokiemu ogółowi krótkofalowców.
Podsumowując  - bracia Janusz i Stanisław  Odyńcowie,  wydawcy Radjo-Amatora, wnieśli niewątpliwy wkład w powstanie i rozwój  Krótkofalarstwa Polskiego.
 
opracował – Jerzy Miśkiewicz SP8TK

Wrocławski OT PZK

Z HISTORII-WROCŁAWSKIEGO ODDZIAŁU PZK

 

W maju 1945 r. zakończono działania wojenne. W ciągu 6 lat wojny ok.30 % polskich krótkofalowców zginęło, część rozproszyła się po świecie, natomiast nieliczni pozostali w kraju usiłowali po maju 1945r. powołać do życia PZK. Na Ziemiach Zachodnich /zwanych też Ziemiami Odzyskanymi/ najbardziej aktywna grupa krótkofalowców osiedliła się we Wrocławiu.

Czasy pierwszych miesięcy pokoju były niepewne i ciężkie. Do Wrocławia zjechali ludzie z Wilna, Lwowa, Wołynia i innych stron, ludzie nie znali się, kontakty osobiste były jeszcze nie nawiązane a pomiędzy krótkofalowcami wrocławskimi nie było jeszcze żadnych znajomości. Kilku z nich musiało zmienić zainteresowania lub nie przyznawać się do krótkofalarstwa: byli poszukiwani przez Urząd Bezpieczeństwa jako przedwojenni działacze polityczni lub należący do AK, a szczególnie to było w tamtych czasach ciężkim przestępstwem, za które karano też śmiercią. W takich warunkach powoli, ale po cichu i ostrożnie nawiązywano pierwsze kontakty osobiste. Tępa i prymitywna władza "ludowa" nie żartowała - za odbiornik krótkofalowy lub części nadawcze znalezione w domu można było byćłatwo posądzonym o szpiegostwo na "rzecz imperializmu amerykańskiego" i trafić na wiele lat do więzienia. Obowiązywał zakaz posiadania urządzeń nadawczych. Odbiorniki radiowe musiały być rejestrowane, a jeżeli ktoś miał np. dwa odbiorniki - obowiązywały dwie rejestracje. Po domach i mieszkaniach chodzili kontrolerzy, często z milicją, sprawdzając odbiorniki i obserwując anteny. W tamtych czasach lat czterdziestych odbiorniki radiowe dla zapewnienia dobrego odbioru musiały mieć długą antenę zewnętrzną, a anten ferrytowych jeszcze nie znano.

W tak niekorzystnych warunkach pierwszych miesięcy powojennych ludzie stopniowo odnajdywali się: to spotkali się na "szaberplacu" oglądając sprzęt: radiowy, to ktoś o kimś usłyszał i tak nawiązano pierwsze kontakty. Byli też znajomi z tzw. "centrali"/obowiązywał wtedy podział na Polskę centralną i "Zachód", często zwany "dzikim"/,przez miesięcznik "Radio", przez tygodnik "Świat Radio" zamieszczający odpowiedzi na listy czytelników. We Wrocławiu nawiązywano kontakty też przez sklepy radiowe, było ich we Wrocławiu aż pięć. Dopiero w roku 1946,w półtora roku po wojnie wreszcie udało się zwołać pierwsze zebranie krótkofalowców. Zorganizował je dyrektor techniczny rozgłośni PR we Wrocławiu, zapraszając kilku kolegów do rozgłośni Polskiego Radia na dzień 26 września 1946r. Na zebraniu było 6 krótkofalowców: 3 nadawców i 3 nasłuchowców, wszyscy "Przedwojenni". Byli to:

1/Tadeusz Matusiak, TPXA w r.1927,następnie SP1XA od 1929r.,ze Lwowa, 2/ Zygmunt Kisielnicki, TPBI w r.1925,od r.1929 jako SP10U z Krakowa, 3/ Zdzisław Gummer,SP1QS od r. 1937,

i nasłuchowy:

Stanisław Guzik, właściciel sklepu radiowego na pl.Solnym

Bolesław Fąfara /Bolesław Urbański-późniejszy autor książek o TV/ Józef Bussek,z Katowic.

Nie zachował się protokół z pierwszego zebrania, ale o tym dalej. Na zebraniu postanowiono: utworzyć Oddział PZK we Wrocławiu, wyznaczono termin następnego zebrania na październik 46r. u kol. St. Guzika, ustalono, że będzie się poszukiwać dróg dotarcia do władz w celu reaktywowania PZK, a też szukano kogoś, kto mógłby być sponsorem - tu wkrótce natrafiono na prof. Suchardę, znanego chemika z Politechniki Wrocławskiej, mającego w rodzinie kogoś z krótkofalowców. Prof. Sucharda pomógł w załatwianiu spraw administracyjnych. Zebraniu przewodniczył kol. Zygmunt SP10U, sekretarzował kol. Tadeusz SP1XA. Już wtedy prowadzono korespondencję dot. krótkofalarstwa z kolegami z Katowic.

Po zebraniu dyr. Fąfara sprawił obecnym niespodziankę: odtworzono w stereofonicznym wykonaniu koncert z taśmy magnetofonowej, była to Rapsodia Liszta. Tu wyjaśnienie: o magnetofonie w tamtych czasach /jak i o antenie ferrytowej czy tranzystorze/ nikt jeszcze nie słyszał, było to urządzenie absolutnie nowe i nieznane. Magnetofon wynaleziono w Niemczech około 1936 roku i prace przy mim prowadzono w tajemnicy. Średnice bębnów z taśmą miały ponad 50 cm, a szybkość przesuwu taśmy wynosiła około 80 cm/sek.

Realizując postanowienia zebrania kol. St. Guzik zaczął szukać dróg dotarcia do władz poprzez znajomych w Warszawie. Tam zetknął się z kol. A. Jeglińskim /SP1CM/ i jeszcze z kimś i wtedy postanowiono złożyć odpowiednie dokumenty w Min. Łączności, chociaż nie było wiadomo jaki to da efekt. Nie było też wiadomo co robić dalej i od czego zacząć, np. nie przyjmowano wtedy jeszcze nowych członków. Również kol. J. Bussek wyjeżdżał do Katowic i tam działając wśród nielicznych ocalałych krótkofalowców też doprowadził do zebrania założycielskiego Oddz. PZK. /listopad 1946 r./, lecz Oddział potem upadł, miał tylko 2 nadawców SP1AT i SP10L, którzy wnet zmarli. Wtedy grupa z Krakowa - mająca już wcześniejsze informacje z Katowic - też się zorganizowała, powołując Oddz. Krakowski /czy Koledzy z Katowic i Krakowa mogą to potwierdzić?/.W r.1947 Min. Łączności uznało PZK, lecz nie było to oficjalne uznanie bo brak było jeszcze odpowiednich dokumentów, m. in. nie było jeszcze Dziennika Ustaw o posiadaniu i używaniu amatorskich urządzeń nadawczych /Ustawa wyszła w r.1948/.

Kol. Tadeusz SP1XA opowiedział mi historię swoich początków: jeszcze jako TPXA w Bielsku /dziś Bielsko-Biała/,uruchamiając swoje pierwsze

urządzenia dysponował tylko jedną lampą Philipsa "E" i jedną lampą Philipsa "D II". Były to dwie triody. Do prawidłowej pracy jednostopniowego nadajnika i dwulampowego odbiornika potrzeba było trzech lamp: nadajnik to jedna lampa a 0-V-1 dwie lampy. Jak to kol. Tadeusz rozwiązał?.Po prostu przekładał lampę "E": gdy nadawał lampa była w nadajniku, gdy przechodził na odbiór szybko wyjmował lampę z jednostopniowego nadajnika i wkładał ją do odbiornika, gdzie pełniła funkcję wzmacniacza m.cz. Pierwsza lampa odbiornika - "D II" - była stale na miejscu, był to detektor z reakcją w układzie Schnella /stosowano wtedy, a i później - 3 układy detektorów z reakcją: Meissner, Sehnell i Reinartz/. Miał tylko jeden kondensator zmienny, którym przestrajał odbiornik, w nadajniku założył kondensator stały "home made" - kilka blaszek miedzianych przedzielonych izolacją. Nadajnik nadawał na fali ok.43..44 metrów, częstotliwości nie mierzono bo kol. Tadeusz nie posiadał falomierza, a posługiwano się wtedy długościami fal w "metrach", dziś to częstotliwość w kHz. System antenowy był jak na owe czasy zupełnie nowożytny: antena miała długość 10 metrów i przeciwwaga też 10 metrów. Zasilanie urządzenia: akumulator tzw. radiowy 4 V i bateria anodowa 120V.Po jakimś czasie nadajnik miał już "swoją" lampę RE 134 i już nie trzeba było nic przekładać. Lampa RE 134 była typową lampą głośnikową lecz doskonale sprawowała się w nadajniku i była bardzo popularna wśród nadawców.

Następne zebranie, w październiku 1946 r. odbyło się już u kol. St. Guzika. Miał on sklep radiowy i pomieszczenia warsztatowe przy pl. Solnym 12/9 ?/, wejście z bramy. Na parterze mieścił się sklep radiowy a na Ip. była "sala posiedzeń" i pomieszczenia warsztatowe w których naprawiano /regenerowano/ żarówki: przecinano bańkężarówki, zakładano nowy żarnik wolframowy i do odciętego szklanego balonika żarówki doklejano od góry szklaną rurkę. Następnie balonik zatapiano a przez rurkę wypompowywano powietrze, tworząc wewnątrz bańki próżnię. Ta próżnia nie była próżnią wysokiej klasy, to teżżarówki szybko kończyły swój żywot. W Polsce, w tamtych latach żarówek jeszcze nie produkowano, a b. rzadko dostępne żarówki z importu, przeważnie radzieckie, wydawano na kartki.

Od października 1946r.aż do 1948r.,do wiosny, zebrania odbywały się nieregularnie, brak było wiadomości o reaktywowaniu PZK. Zebrania u kol, St. Guzika miały miejsce w dużej sali na Ip. obok warsztatu. W sali stał wielki owalny stół na ok.20 osób. W październikowym 46r. zebraniu wzięło już udział ok.10 osób. Jak poprzednio, zebranie prowadził kol. Zygmunt SP1OU a sekretarzował kol. Tadeusz SP1XA. O kol. Zygmuncie krążyła taka anegdota: w r.1938 zaczął kol. Zygmunt składać oscyloskop i przez pół roku szukał plamki na ekranie. Jak na tamte czasy była to rzecz droga i ekskluzywna. Wskutek jakichś błędów montażowych oscyloskop nie dawał się uruchomić: plamki na ekranie nie było widać przez pół roku. Po półrocznych eksperymentach świecąca plamka pojawiła się na ekranie i oscyloskop ruszył. Takie to były kłopoty w latach trzydziestych.

Tymczasem na przełomie lat 1946..1947 biernie oczekiwano na licencje. W trakcie nieregularnych zebrań wymieniano sprzęt, wspominano stare dzieje i kolegów, dzielono się informacjami technicznymi, ale można to określić jako stagnację. Sprzętu radiowego pozostawionego przez Wehrmacht było sporo, lecz był mocno zniszczony i nie kompletny, brak też było wielu danych, np. co to była za lampa LV1 lub LV5?.Rzadkością były urządzenia sprawne. Sprzęt ten dla celów krótkofalarskich był niezbyt przydatny i wymagał odpowiedniego przystosowania: napraw, dopasowania do siebie, znalezienia odpowiednich lamp i ich parametrów, itp. Sprzętem nie handlowano, zamieniano na coś innego lub po prostu darowano. Jednak kompletne urządzenia i sprawne, np. odbiornik EK /3..6 MHz, lotniczy/,odbiornik EZ6 /500kHz..1,5 MHz, lotniczy/,lub odbiornik radziecki US-P były w cenie. Były bardzo popularne bateryjne radiotelefony UKF typu FuG lub FeldFu, dające sięłatwo przestroić na pasmo 2 metrowe. Innym małym urządzeniem, też popularnym, był radiotelefon pasma 28 MHz z mod. AM, zwany w Czechosłowacji "Karlik". Większość sprzętu miała zasilanie bateryjne i oparta była o lampy RV2, 4P700, RL1P2, RV2P800, RT2T2 itp. Odbiorniki miały przeważnie zakresy ok.1,5..6 MHz i takież nada jniki, a i też były sieciowe urządzenia UKF, przeważnie dla pasma 28..30 MHz tylko AM. Radiotelefony UKF bateryjne były b. proste układowo: odbiornik superreakcyjny i jednostopniowy nadajnik z mod. AM, miały moc ok.1W. Sprzęt lotniczy był lepszy. Miał bardziej "użyteczne" zastosowanie, lampy tam były typu sieciowego, np. RV12P2000 /popularne "ervauki"/, RL12P10, RL12P35 czy też LS50, te były skopiowane w Związku Radzieckim i masowo produkowane jako GU50. Bywał też i radziecki sprzęt, ale nie wiele go było i był raczej sprawny, chociaż też wymagał przystosowania, np. rozszerzenie pasma w odbiorniku 12RP /bandspread/,dobudowanie BFO i przestrojenie zakresu w odbiorniku RS14T, wprowadzenie układu kluczowania w nadajniku 9RS itp. Część poniemieckiego sprzętu pochodziła z dużych magazynów w Bielawie z Zakładu Produkcji Prostowników. Dyrektorem Zakładów był kol. Jan Ziembicki, SP1AR. Ceny za oferowany sprzęt jak na owe czasy nie były wysokie, były niskie: lampy RV12P2000 po 250 zł, RI12P35 220 zł, LS50 po 1230 zł. Ówczesna cena chleba wynosiła ok.120 zł i chleb był już dostępny bez kartek.

Jan Ziembicki SP1AR, ze Lwowa, nie był członkiem Oddz. Wrocławskiego PZK i niechętnie udzielał się. Na zebraniach bywał bardzo rzadko, jednak pomagał Oddziałowi sprowadzając sprzęt z Bielawy w latach 1949-1950.

Tymczasem w r.1947 przyjeżdża do Wrocławia jeszcze dwóch krótkofalowców: SP1GZ z Wilna, kol. Stanisław Okoń i SP1BC z Łodzi, kol. Tadeusz Palczyński. Na początku roku 1948 prezesem zostaje wybrany kol. St. Okoń, a skarbnikiem kol. T. Palczyński, Gł. księgowy NBP we Wrocławiu. W r.1950 zebrania Oddziału przenoszą się na pocztę, gdzie pracował kol. St. Okoń, będący naczelnikiem jednego z wydziałów. Sklep kol. St. Guzika - jako "inicjatywa prywatna" ulega likwidacji, zostaje przejęty przez Spółdzielnię "Radiotechnika" z ul. Sienkiewicza.

Już w listopadzie 1949 r. Min. Łączności wydało 3 następne licencje z numerami 5,6 i 7 /przedtem w r. 1948 m. in. dla SP5AB, SP1AF, SP1CM/, wtedy 2 czy 3 członków Oddziału Wr. również złożyło podania o licencję. Również w październiku czy listopadzie 1949 r. rozpoczęło pracę Centralne Biuro QSL w Warszawie. W Oddziale Wr. od maja 1949 r. działał czynnie tylko jeden nasłuchowiec, był nim SP-030-W /obecnie SP6GB, autor niniejszego opracowania/.Reszta członków Oddziału Wr. nasłuchami i wysyłaniem kart QSL raczej nie zajmowała się, ale w r. 1950 kilku kolegów - nasłuchowców wysłało niewielką ilość QSL robionych ręcznie. Byli to studenci Michał Jadczyk, późniejszy dyrektor Zakładów "Fonica" w Łodzi i Eryk Friedmann, lekarz, ex SP6WF,dziś 4X4WF. Miesięczne składki w r.1949 wynosiły 100 zł, wydawane też były niebieskie legitymacje członkowskie PZK ze zdjęciem. W latach 1949-50 co kwartał rozsyłano komunikat klubowy do wszystkich członków Oddziału Wr. Komunikat pisał na maszynie u siebie Prezes Oddziału kol. St. Okoń i rozsyłał go jako pismo urzędowe pocztowe. Ilość członków zwiększyła się do 20. Na jednym z zebrań uchwalono budowę stacji klubowej, wykorzystując do tego sporo elementów pochodzących z Zakładu w Bielawie, było tego ok.100 kg, również fundusz ze składek członkowskich przeznaczono na budowę stacji klubowej oraz wystąpiono o licencję klubową do Min. Łączności.

Na początku roku 1950 Prezes PZK kol. A. Jegliński zarządza włączenie województwa śląsko-dąbrowskiego w teren działania Oddziału Wr. Brak jest dokumentów stwierdzających podjęcie jakichś działań w katowickim. Latem też 1950 roku władze państwowe przystępują do likwidacji PZK, łącząc szereg różnych organizacji w jedną. np żeglarzy, związki strzeleckie i inne, tworzą nową organizację: Ligę PrzyjaciółŻołnierza, w skrócie LPŻ. To samo przeprowadzono też w Czechosłowacji, włączając ČAV w szeregi nowopowstałego SVAZARMU na zjeździe połączeniowym w Sliaci, na Słowacji. Obie organizacje były wierną kopią radzieckiego DOSAFU. Prezes, kol. St. Okoń napisał akces zgłaszający Oddział Wr. do nowej organizacji - LPŻ. Przepisał to na starej poniemieckiej maszynie kol. St. Guzik robiąc pełno błędów, maszyna nie miała polskich liter. W ostatniej chwili przepisał bałwochwalcze pismo po raz drugi. W piśmie chwalono socjalizm i partię, walkę o pokój i wyrażano wieczną miłość do Związku Radzieckiego. Z tym pismem pojechaliśmy razem z kol. T. Matusiakiem do Warszawy na Zjazd Połączeniowy. "Wysłuchaliśmy krótkiego przemówienia nowego Prezesa Radioklubów, kol. A. Jeglińskiego a potem siedzieliśmy w klubie centralnej stacji SP5KAB słuchając prowadzonych łączności. Kol. T. Matusiak odebrał wreszcie licencję nr 8 ze znakiem SP1XA, pierwszą licencję na Dolnym Śląsku. Ja odebrałem grubą paczkę kart QSL za nasłuchy. W domu SP1XA rozpoczął budowę nadajnika 50W z lampą RL12P35 w PA na dwa pasma, 40 i 20 metrów. Odbiornikiem była poniemiecka tzw. "kostka" będąca urządzeniem o bardzo zwartej konstrukcji z zakresem 3.. 6 MHz z lampami RV12P4000 i częst.pośr.1600 kHz. Część wejściową odbiornika kol. Tadeusz zmienił, instalując tan przełącznik zakresów i osadzając na nim obwody pasm 80-40-20 metrów.

Wrocławski Oddział PZK przestał istnieć, ale tylko do 1956 r Przed wyjazdem na Zjazd oddano do tworzącego się biura LPŻ we Wrocławiu grubą teczkę kompletnej dokumentacji Oddziału Wr. PZK /zaczętą w r.1946/,jak mówiono - do wglądu. Po powrocie ze Zjazdu trzeba było zajrzeć do spisu członków PZK, lecz wtedy okazało sięże teczki z dokumentami PZK nie ma, po prostu gdzieś znikła. W ten sposób straciliśmy pełną dokumentację Oddziału Wr. PZK. Teczka prawdopodobnie trafiła do UB i stamtąd już nie powróciła. Udało się tylko, w ostatnim momencie, wykraść z szuflady tow. sekretarza Wieczorka z Zarz. Woj. LPŻ pieczątkę Oddziału. Ta pieczątka zginęła wraz ze śmiercią kol. Jurka Opolskiego SP6EF.

Staliśmy się członkami Radioklubu LPŻ we Wrocławiu. Siedziba klubu mieściła się przy ul. Świerczewskiego 72. Instruktorem etatowym klubu został kol. Adam Szmidt, dzisiejszy SP6CL.

Cofnę się z historią wstecz. Do Wrocławia przyjechałem w roku 1946, w styczniu. W szkole któryś z kolegów /Marian Zaremba, późniejszy oficer LWP/ przyniósł mi niemieckie czasopisma radiowe i jakieś urządzenie. Znalazł te rzeczy obok swego domu w zrujnowanej kamienicy przy ul. Jemiołowej. Urządzeniem był pięknie zmontowany mały odbiornik O-V-1 z lampami KC1 /z nóżkami - starsza wersja lamp/ i wymiennymi cewkami, ale cewek nie było. Był to "Standartgerät" czyli, urządzenie przeznaczone do seryjnego montażu, odpowiednik dzisiejszych kitów. Czasopisma to "CQ MB" /CQ Mitteilungen Blatt/ z lat 1937-1940, wydawanych przez DASD, ówczesną organizację niemieckich krótkofalowców. W czasopismach znalazłem niekompletny wykaz nadawców z Wrocławia /aus Breslau/.Było ich ok. 12. Z niemieckim planem miasta latem 1946 r. odwiedziłem kilka adresów: ul. Szewska - pozostała tylko szczytowa ściana budynku z doskonale widocznym stojakiem i resztką anteny "Lazy H", w okolicy ul. Nowowiejskiej pozostały dwa maszty w ogrodzie, ul. Drobnera - dużo drobnych elementów RC zniszczonych przez deszcz, bo budynek nie miał dachu i resztki anteny, na Wilczycach - w ogródku obok domu maszt z anteną i rozbite i zardzewiałe resztki sprzętu radiowego z dużymi transformatorami, ul. Jemiołowa - tam gdzie były "CQ MB" pełno zbutwiałych kart QSL i dużo czasopism z lat dwudziestych, m.in. "Rundfunk Bastler" lub "Radio Bastler" w gotyku, wydawanych we "Wrocławiu. W nich znalazłem wzmiankę o rocznicy pierwszego odbioru radiowego we Wrocławiu: gdzieś pod koniec lat 1890-tych zawieszono b. długą antenę pomiędzy wieżą kościoła Św. Michała a budynkiem Technis-ehe Schule i odebrano jakieś sygnały radiowe. Nie zajrzałem wtedy na Politechnikę Wrocławską. Była tam stacja klubowa, której ślady odnalazł kol. T. Matusiak w r.1946. Na dachu budynku tzw. Starego Elektrycznego stał maszt z solidną linką antenową i dużymi izolatorami. W różnych poniemieckich resztkach rozmaitych urządzeń odnalazł automat do wołania CQ: duża tarcza z zazębieniami kodu telegraficznego na obwodzie, zespołem kontaktów czytających i napędem małym silniczkiem elektrycznym. Można było odczytać znak stacji D4xxV /tego znaku kol. Tadeusz już nie pamięta/. Resztki anteny i izolatory od masztu odczepił kol. Jurek SP6EF w latach pięćdziesiątych. Fakt istnienia stacji klubowej w Breslauer Technische Hochschule potwierdził w latach 70-tych jeden z niemieckich turystów, starszy wiekiem pan, absolwent tejże "hochszuli", też krótkofalowiec.

Pamięć bywa zawodna, dlatego w tej historii mogą być różnice dat i niektórych spraw, i inaczej widziane różne z darzenia. Dokumentów z tamtych lat prawie nie ma.

 

 

Spisał, słuchając wspomnień i uzupełniając swoimi Ziemowit,SP6GB.

czerwiec 1999 roku.

 

 

PS. SP6XA w następnych latach zmieniał nadajniki, a następne to

2/ 15W na LS50 z pasmami 10-15-20 metrów, rx HRO i 3/ QRP 3..4W z lampami RV12P2000 i RV12P3000, odb. HRO i na nim osiągnął aż 126 krajów.

 

PS. Nie ujawnili się po 1945 r. i mieszkali pod zmienionymi naz­wiskami krótkofalowcy:

-Józef Napurko SP1HN ze Lwowa, poszukiwany przez NKWD i UB, przedwojenny pracownik "dwójki". W r.1997 uruchomił się jako SN6HN, ale wnet zmarł. Mieszkał w Wałbrzychu.

-przedwojenny b. czynny nasłuchowiec, NN-nazwisko nie znane, w czasie wojny operator i oficer Komendy AK, po wojnie zmienił nazwisko, poszukiwany przez NKWD i UB. Mieszkał w okolicach "Wrocławia, pracował w Energetyce.

Powyższe informacje podali mi SP6XA, SP6OQ i Jurek Kowalow, wieloletni doskonały kierownik Radioklubu we Wrocławiu.

 

 

PRAWA AUTORSKIE ZASTRZEŻONE