Radio - pasja która trwa do dziś

Radio - pasja która trwa do dziś.

Z radiem zetknąłem się po raz pierwszy jako czteroletni chłopczyk w roku 1964 lub 1965. Ojciec mój był leśniczym w Bieszczadach i wspólnie naprawialiśmy naszego lampowego Pioniera. Odbywało się to tak ze wkładaliśmy lutownice do pieca i kiedy się nagrzała ojciec dokonywał naprawy. Urzekły mnie kolorowe oporniki i kondensatory. A najbardziej to ze po przekręceniu gałki było słychać muzykę i innych ludzi. Pamiętam wstawki muzyczne Feliksa Dzierżanowskiego i inne zespoły ludowe a z puszczanych melodii POP Szczepanika „Nie patrz na mnie” i „kochać”. Były to szlagiery śpiewane nie tylko przez wszystkich pracowników Nadleśnictwa Dwernik. Dodatkiem do radia Pionier był sześćdziesięciowatowy radiotelefon FM 325. Służył do podawania meldunków o stanie pogody z prowadzonego przez ojca posterunku meteorologicznego do bazy w Rzeszowie. Radiotelefon ten pomagał nie tylko w sprawach pogodowych. Nie raz w czasie ciężkich zim umożliwiał wezwanie jakiejkolwiek pomocy. Kiedy śniegu dosypało ponad normę ( prawie zawsze ponad 70 cm) zaspy kładły na łopatki cały transport, oprócz koni i sanek. Prąd elektryczny był wytwarzany z zamontowanego w nadleśnictwie agregatu. Następnie po linii napowietrznej prowadzony był do wszystkich chałup. Agregat pracował rano od godziny 6/00 do 10 /00 i wieczorem od 18/00 do 23/00 z powodu oszczędności paliwa. Wraz z urządzeniami elektrycznymi na porządku dziennym były także lampa naftowa i świeczka. Około roku 1968 po przeprowadzce do województwa lubuskiego radio zostało zamienione na sieciowego Czardasza i „śrutowało” cały dzień. Czasami zmienialiśmy tylko program. Pamiętam kiedy wieczorami ojciec przełączał zakresy na fale krótkie aby posłuchać Wolnej Europy oraz  „nocne Polaków rozmowy” kiedy nie wiedziałem jeszcze o co chodzi a strach obleciał wszystkich dookoła. Były dwa takie momenty , jeden w 1968 a drugi w 1970 roku. Odbiły się echem po całej okolicy. Kiedy w nocy wyjrzałem przez okno widać było niekończące się kolumny wojska jadące po pobliskiej szosie. Na szczęście te sprawy były daleko ode mnie i mojej rodziny. Ucząc się w szkole podstawowej również miałem do czynienia z radiem bo na szkolnym oknie stała Stolica bez tylnej ścianki a ja jako jedyny potrafiłem pokazać kolegom przez szybę w oknie co do czego służy i która lampa jest prostownicza a która głośnikowa. W końcu w Bieszczadach przeszedłem niezły kurs! Moja rodzina spoglądała na to przez palce z pobłażliwą życzliwością. A niech tam się tym bawi – mówiono. A wujek jeden czy drugi podrzucali mi kilka Radioamatorów, książek i innych w których się zaczytywałem. A miałem już swoje radio ATUT 2 na biurku przy którym się uczyłem. Pewnego dnia przyszedł mi do głowy pomysł pokręcenia tym i owym. Przez przypadek pokręciłem rdzeniem i zaczęło głośniej grać! Potem pokręciłem w drugiej cewce – znowu poprawa! Potem znowu aż „otworzyłem radio na filtrach” do oporu. Wiadomo że w zakładach radiowych każdy stroiciel tak ustawia „kubki” aby nie przenosiło za szeroko. Kiedy otworzyłem te filtry świat stanął otworem. Pojawiło się masę stacji z całego globu mówiącymi wszystkimi językami. Aaaaaale – pomiędzy potężnymi mastodontami usłyszałem kilka osób rozmawiających po polsku! I to nie było nic zakazanego! Dotąd wszystko co dotyczyło radiokomunikacji było albo szyfrowane albo „leciało grafią”. A tu ktoś sobie rozmawia jakby nigdy nic i jeszcze nadaje kawałki muzyki! Pomyślałem sobie – „to ja tez tak chcę” i pokazałem te rozmowy mojemu ojcu. Najpierw dostałem solidny ochrzan za kręcenie w radiu bez pozwolenia a potem się dowiedziałem ze to hobbyści radioamatorzy i ze każdy może takie radio mieć. No i od tamtej pory byłem „kupiony”. Nie liczyło się nic tylko możliwości żeby mieć własna radiostację. Oczywiście liczyła się wiedza techniczna. Czytając stare numery Radioamatora zapragnąłem mieć replikę lampowego SP5WW. Wspaniały transceiver był przedmiotem moich marzeń jeszcze bardzo długo. Około roku 1973 w Ekranie z Bratkiem wystąpił krótkofalowiec który opowiadał o swoim hobby. Ten gość ( jak się później dowiedziałem SP5CKM obecnie silent key) zaraził mnie tym hobby na dobre i w roku 1977 postanowiłem „załapać się” na kurs krótkofalowców organizowany przez LOK w Gorzowie. Poznałem tam wspaniałych ludzi którym przewodził dusza towarzystwa Tadeusz Kukuła SP3HRQ. Wspaniały ten człowiek miał do nas, garstki młodych zapaleńców iście ojcowskie podejście.  Nie krzyczał , nie „smrodził dydaktycznie” jak inni instruktorzy tylko tłumaczył, tłumaczył , tłumaczył… aż dotarło. Drugim wspaniałym człowiekiem był Władek Jermakowski  SP3ABY (sk) wspaniały konstruktor sprzętu z którym przegadaliśmy nie jedna godzinę zajęć. Gość ten znał na wylot chyba wszystkie typy radiostacji używane w Polsce zarówno wojskowe, lotnicze jaki morskie. Nauczył nas wielu praktycznych rzeczy jak np. kolory oporników i jak je czytać. Także następną konstrukcje montowałem już na opornikach oznaczonych paskami. Oprócz konstrukcji radiowych robiłem także różne doświadczenia. Niektóre kiedy spojrzę wstecz z dystansu omal nie skończyły się groźnie. Razu pewnego – na wakacjach u ciotki postanowiliśmy z kumplem zbudować generator magnetostrykcyjny (rodzaj generatora ultradźwiękowego) zamiast rdzenia ze specjalnej stali nawinęliśmy uzwojenia na grubym gwoździu chyba do budowy mostów. Na początku generator nie startował, potem wibrował bardzo nisko, następnie zwiększył amplitudę drgań przy okazji moc tak wzrosła ze zaczęła nam zatykać uszy. Potem zauważyłem jak pies leżący pod stołem na którym pracował generator zwiewa na podwórko aż się kurzy. Po chwili przepaliła się z trzaskiem jedna z cewek i generator zamilkł. Po odłączeniu napięcia wyszliśmy na podwórko aby oszołomieni sukcesem pozwolić uszom odetchnąć. Zaraz po minięciu drzwi usłyszeliśmy głośny trzask. Kiedy wróciliśmy do owej kuchni zobaczyliśmy tumany kurzu a nad miejscem gdzie stał generator zleciał z sufitu cały tynk! Przez grzeczność nie wspomnę że zebrało nam się od wujostwa całkiem sporo. W końcu omal nie doprowadziliśmy do katastrofy budowlanej !!! Nie był to jedyny świetny kawał jaki udało mi się zrobić. Kiedy popełniłem kolejny dowcip nie zdawałem sobie sprawy jak on zaważy na kolejach mojego losu.  

Pewnego razu podczas trwania kursu krótkofalowców siedziałem sobie w domu i słuchałem radia na KF. Był to przerobiony odbiornik radiofoniczny z rozciągniętym zakresem 3,5 i 7 MHz. Dodatkowo do radia był dołączony na wspólny wzmacniacz m.cz. klucz i generator Morse’a do nauki nadawania.  Przyszedł kolega o którym wiedziałem że ma brata w tzw. Milicji a jak się później okazało w SB i zdziwiony zapytał co ja takiego robię. Ja na to ze rozmawiam sobie przez radio alfabetem Morse’a z kolegami po czym kiedy jeden ze słuchanych przeze mnie telegrafistów skończył nadawać i przekazał klucz drugiemu ja złapałem za klucz i „zapukałem” kilka znaków że niby to ja rozmawiam. Kolega zdziwiony udawał że go to nie wzrusza i jakoś bardzo szybko wyszedł nie chcąc ani kawy ani herbaty za to w mojej szkole zjawiło się kilku smutnych panów wypytując o mnie po cichu. Gdybym wiedział jakie to reperkusje pociągnie za sobą, może bym się zastanowił ale wtedy świetnie się bawiłem. Zanim opowiem co było potem opowiem o pierwszym spotkaniu z falami UKF. W roku bodajże 1972 jedna z mieszkających u nas podczas wakacji koleżanek, miała odbiornik z tymi falami. Kiedy przez przypadek włączyła słyszeliśmy tylko kilka zaszumionych stacji. Po kilku latach w szkole na świetlicy odłączyłem antenę od odbiornika TV , podłączyłem do gniazda UKF odbiornika i przekręciłem gałkę. Zaskoczenie było ogromne. Ta czystość modulacji! Ta wierność odtwarzania znana do tej pory tylko z płyt! To było TO! I ten Program Trzeci Polskiego Radia! Posłuchałem muzyki i byłem po uszy zakochany w UKF-ie. Po jakimś czasie miałem już swoje radio z UKFem. Mogłem słuchać takich audycji jak „ sześćdziesiąt minut na godzinę „ czy „muzyczna poczta UKF”. Wspaniałe to były pozycje! Wracając do fal krótkich, problemem było dla mnie zdanie egzaminu. Zawsze problemem była telegrafia i zawsze oblałem sromotnie. Owszem zdałem na dwójkę i mogłem teoretycznie otrzymać licencję ale zapomniałem że kiedyś zrobiłem komuś kawał, a nie domyśliłem się że ten idiota „zameldował gdzie było trzeba” !!!  No i gdzieś w połowie trzeciej klasy szkoły średniej (po dwóch latach od tego kawału) smutni panowie poprosili mnie na komendę a sami pojechali robić w domu rewizję! Wiadomo ze niczego nie znaleźli ale jasno zostało określone po której stronie barykady zostałem zaszufladkowany. Z resztą sam sobie chyba byłem winien bo kilku osobom poprzystrajałem fale na pasmo 13 metrów gdzie Wolna Europa nie była zagłuszana. A byłem święcie przekonany że któryś się pochwalił nie temu co trzeba. Ale niech tam… o skończeniu tej szkoły mogłem pomarzyć jak i o licencji nadawczej i o studiach elektronicznych na które przygotowywałem się od początku średniej szkoły. Atmosfera wokół mnie wytworzyła się nie do zniesienia, musiałem opuścić szkołę i pójść do innej. Pomimo to złe odium ciągnęło się za mną jak czad z zepsutego piecyka. Do nowej szkoły nie pasowałem i tylko atmosfera firmy gdzie miałem praktykę i ludzie tam poznani myślący podobnie jak ja pomogli mi to przetrwać. Poza tym poznałem tam regionalnych twórców związku Solidarność 80. Było tak jeszcze długo, odsłużyłem wojsko, zdobyłem dobrą pracę, ożeniłem się, wyremontowaliśmy nasze poddasze zaadoptowane na mieszkanie. Pewnego dnia słyszę że Lech Wałęsa zlikwidował Służbę Bezpieczeństwa. Tydzień później zaglądam do skrytki pocztowej… Niemożliwe! Jest licencja! Nie wierzę… ! Po piętnastu latach czekania wreszcie jest upragniona dwójka. Oszołomiony sukcesem byłem skłonny wybaczyć wszystko i wszystkim, nie dociekałem czemu dane mi było tak długo czekać. Po drodze zrobiłem papiery mistrzowskie z uprawianego zawodu i zająłem się adaptacja Radmora na pasma amatorskie. Dzięki pomocy serdecznego przyjaciela SP3CUT udało mi się to osiągnąć. Jeszcze wcześniej zetknąłem się z Kolegami z klubu SP3KRF ( obecnie SP1KRF) i wspaniałym liderem tego klubu Stanisławem SP1IVL. Od kolegów z tego klubu udało mi się zdobyć mój pierwszy odbiornik USP. Poprzedni USP nie był mój tylko klubowy. Miałem wtedy antenę zrobioną z dwójki telefonicznej długości 160 metrów. Wspaniale się tego słuchało. Radio pracowało tak czysto że potem żaden odbiornik nie „pasował” do mojego ucha, dopiero po latach wspaniały odbiornik OMNK 112A pracował tak dobrze i czysto jak mój USP. Na pasmo 145 MHz wraz z Andrzejem SP3CUT wykonaliśmy po syntezie wg SP5DDF. Wspaniała konstrukcja pracuje do dzisiaj pomimo że była wykonana w 1991 roku. Dobry sprawdzony układ. Ja wykonałem trzy takie konstrukcje. Jeden kompletny radiotelefon, jeden odbiornik i jeden syntezer bez radia , który koledzy zamontowali jednemu z amatorów. Później od krótkofalowców z wojsk ONZ kupiłem po cenie złomu transciver firmy Drake TR4CW na którym pracuję do dzisiaj. Remontowałem go pół roku ale warto było! Podobnie remontowałem OMNK112A , super radio! Z kolekcji sprzętu mam jeszcze FTDX 500, i EKD 300 ( maszynka do słuchania DXów). Pomimo upływu lat w krótkofalarstwie można zauważyć jedna fantastyczną rzecz. Są dwa kierunki zasadnicze uprawiania i studiowania tego hobby. Wydział operatorski, gdzie kupuje się radio za kupę szmalu i pracuje robiąc DX-y lub uprawiając lokalne pogaduchy. A drugi to wydział konstrukcyjny gdzie ludzie kupują  worek elementów, siadają , budują radio i dopiero wtedy pracują w eterze. A wspólnym mianownikiem tego wszystkiego jest to, że kupując starego klamota , remontując go i doprowadzając „do kultury” na tym starym gracie słychać tak samo dobrze ( jeśli nie lepiej) jak na tych nowych stacjach za kupę tysięcy!!! To jest największy fenomen tego hobby, - równe szanse sprzętowe. Wiadomo że położenie stacji wieś czy miasto ma znaczenie. Ale sprzętowo … Są dwie drogi albo zbudujesz jak masz mniej pieniędzy albo kupisz jak masz więcej. Za to szanse są równe po prostu albo … albo… Kiedyś nie było części i ludzie dawali radę, dzisiaj są części i można budować takie perełki jak np. Antek SP5AHT. Wolna wola. Pomimo ze zbyt wiele nie zbudowałem ,jednak zawsze miałem szacunek do dobrej fachowej książki. Od siedemdziesiątych lat gromadziłem literaturę, podręczniki akademickie i inne periodyki. Obecnie mam ponad sto pozycji fachowych z zakresu radiokomunikacji i telekomunikacji. Kiedyś byłem zwolennikiem zniesienia telegrafii, jednak od kiedy używam tej emisji wiem ze nie miałem racji. Ponad trzydzieści trzy lata przepracowałem w Telekomunikacji jeżdżąc po wioskach i naprawiając telefony. Te lata nauczyły mnie jednego, że nie trzeba wojny aby spowodować klęskę. Wystarczy pół metra śniegu, piętnaście stopni mrozu, i prąd wyłączyć na dwa tygodnie. Przy dwudziestym stopniu zasilania pali się tylko światłość wiekuista i lampy naftowe. A krótkofalowcy pozostaną na urządzeniach QRP i akumulatorach od samochodów, Bizonów lub ciągników…  I wtedy ci którzy znają CW zdadzą ten jedyny prawdziwy egzamin.

                                                                                     Władysław Grabowiecki SP3SUZ